Ewolucja Świadomości

Ten blog ma być moim cyfrowym brudnopisem, służącym do zrzutu moich aktualnych myśli, przekonań, ogólnie tego, co mam w głowie. Jakiś czas temu byłem jeszcze włóczęgą, przeszedłem na piechotę Hiszpanię, podczas tej podróży miałem sporo czasu na przemyślenia, które postaram się tutaj spisać i rozwinąć.

Pomysł na bloga nie jest nowy, kiedyś już go prowadziłem i był on dla mnie też poniekąd formą terapii. Pomysł na jego ponowne otwarcie pojawiał się, zanim jeszcze zdecydowałem się wrócić do Hiszpanii, wtedy

Jest to dla mnie cyfrowy brudnopis w formie bloga, dla lepszego uporządkowania treści

Uczenie się od samego siebie z przeszłości

Obserwowanie zmian

74 dni włóczęgi

Hej… Minęły 74 dni włóczęgi… Nie wiem dlaczego, ale gdy z początku drogi wyobraziłem sobie jej koniec, usłyszałem w głowie właśnie tę liczbę i mniej lub bardziej świadomie sprawiłem, że jestem teraz tutaj, tak jak to zobaczyłem na początku.

Mam nadzieję, że Ci się podobało tak jak mi. Nie jest to koniec, to zaledwie początek, jeden z wielu etapów.

Wpierw chciałem sprawdzić, co by było, gdybym spadł na samo dno, jak się okazało, świetnie jestem w stanie się odnaleźć i jeśli by i do tego doszło, to po prostu dalej będę spełniać marzenia.

Jednak noc spędzona na ulicach Paryża jeszcze bardziej utwierdziła mnie w przekonaniu, że czas najwyższy sprawdzić jak wysoko będę się w stanie wznieść.

Za życia kochałaś ptaki, teraz pokazałem Ci kawalątek świata, niebawem pokażę Ci, co czują ptaki, przemierzając przestworza.

Chwilowo możesz odpocząć, ja popracuję teraz w ciszy, nad kolejnymi celami, dotrzymam obietnic i zobowiązań, bym w razie potrzeby mógł z czystym sumieniem zniknąć na zawsze.

Wrócę silniejszy, a gdy to się stanie, zmierzymy lotem nieboskłon.

Wielokrotnie mówili mi, że bujam w obłokach, nie mogę więc sprawiać im zawodu, chyba czas najwyższy pokazać im jak to jest dotknąć ręką nieba.

Sprawmy, by ten chłopak zaczął latać, choć możliwe, że dla zachowania kolejności wpierw nauczymy się spadać.

Oszukać życie i śmierć – żyć długo, umrzeć młodo

Nie żyję w czasie, ale nie żyję też przeszłością, nie przeglądam zdjęć, wspominając. Szukałem konkretnego zdjęcia do innego wpisu i po raz pierwszy dotarł do mnie ogrom tego, co dzieje się aktualnie w moim życiu.

Kiedyś zetknąłem się z teorią, że po rozstaniu nie tęsknimy za drugą osobą, tylko za tym, jacy my byliśmy wtedy i jak się przy niej czuliśmy. Kluczową rolę miała odgrywać tam intensywność emocji, która sprawiała, że człowiek odnosi wrażenie, jakby przez ich intensyfikację przeżył znacznie więcej.

Teorię tę można by rozwinąć, tudzież sprowadzić do tego, że poprzez zwielokrotnienie, maksymalizację emocji i doświadczeń można przeżyć sumarycznie więcej w danej jednostce czasu niż ktoś, kto ma tę intensywność na znacznie niższym poziomie (w domyśle bardzo nudne i rutynowe życie…)

Uświadomiłem sobie, że minął trochę ponad miesiąc, a ja przeglądając niektóre zdjęcia, miałem wrażenie, jakby to było co najmniej rok temu…

Powoli zaczynam się zastanawiać czy nie przyszło mi poznać więcej osób niż choćby przez ostatnie 10 lat…

A miejsc i widoków… Hmm możliwe, że więcej niż przez całe dotychczasowe życie.

O tym, co dzieje się we mnie nawet nie będę opowiadać, bo sam jeszcze do końca tego nie ogarniam, ale wiem, że jest naprawdę grubo.

Prawdopodobnie zdążyłem podczas tej wyprawy zapomnieć już więcej, niż miałem okazję przeżyć przez niektóre lata mojego życia…

Zatem czy nie jest to przypadkiem, aby sposób na hackowanie życia? Teraz pytanie tylko, czy to dobrze, czy źle?

Dziś skupię się na tym, co dobre.
By być dojrzalszym, bardziej doświadczonym, masa wspomnień, przeżyć, przemyśleń etc.

Kiedyś wydawało mi się, że chciałbym dożyć późnej starości… Jakiś czas temu zrewidowałem to założenie, obserwując ludzi przykutych do wózków, którymi opiekowały się ich dzieci, które mogłyby być moimi dziadkami…

Zaczęło docierać do mnie, że chyba jednak nie chciałbym tak żyć… Będąc skazanym na czyjąś pomoc, być dla kogoś ciężarem… Dopóki byłbym samowystarczalny, to mogę się starzeć, ale potem chyba jednak wolałbym odejść…

Nie wiem dlaczego, ale towarzyszy mi od dawna myśl, że możliwe, iż odejdę młodo… Więc paradoksalnie może jest to idealne rozwiązanie na to, by przeżyć więcej niż niektórzy przez całe życie, nawet jeśli miałbym odejść młodo.

Dorzucając do tego jeszcze naukę języków: „Nauka nowego języka jest, jak stanie się nowym człowiekiem.”; „Iloma językami mówisz – tyle razy żyjesz. Jeśli znasz tylko jeden, żyjesz tylko raz.”, ale o językach kiedy indziej…

I nagle można oszukać system, w krótkim czasie przeżyć wielokrotność niektórych istnień.

Żyć krótko a treściwie. Przy założeniu, że żyłem tak, jak chciałem, gdzie każdy dzień jest przygodą i kolejnym krokiem w nieznane (wiem idealistyczne niekoniecznie realistyczne – o tym również kiedy indziej)

Znowu przytaczając cytat Dana Millmana „Śmierć nie jest smutna, smutne jest to, że większość ludzi wcale nie żyła”

Hmm miało być pozytywnie…
Aaa, no i zdjęcia, którego szukałem i tak nie znalazłem, bo było tego za dużo… 😂

Niezrozumienie part II

Wielu wciąż nie rozumie i szczerze powiedziawszy trochę mam już dość tego pytania – gdzie już jesteś?… Nie wierzą, że ja zazwyczaj nawet nie wiem, gdzie jestem… Zwyczajnie mnie to nie interesuje – po co mam to sprawdzać, skoro zaraz będę gdzieś indziej? Gdy ktoś jest już wyjątkowo uparty, to odpowiadam gdzieś w przybliżeniu. Czasami słysząc – dopiero?

Skąd wiecie, że dopiero? Macie jakiś punkt odniesienia? Nikt nie zrobił mojej trasy przede mną… Skąd wiem? Bo ona jeszcze nawet nie powstała, tworzę ją każdego dnia. Często wytyczam własne ścieżki, których nie ma na mapach, zazwyczaj płacąc za to własną krwią 😂

Skupiacie się na najmniej istotnym elemencie całej układanki, punkcie na mapie… Wychodząc niejako z założenia, że niby chodzi o pokonanie trasy z punktu A do B w określonym czasie… To akurat w tym momencie dla mnie jest najmniej istotne.

Mówią, że zima mnie tu zastanie – a niech zastaje, wolę zimę w Hiszpanii niż w Polsce 😂 Jasne mógłbym obrać najszybszą trasę, ale stwierdziłem, że jak będę chciał pooglądać sobie drogę, to zrobię to samochodem. Tych widoków i ludzi, których poznałem, nie było na trasie szybkiego ruchu. Tam widziałem tylko jednego debila…

Zamiast skupić się na mapie i kilometrach wolę skupiać się na tym, jak szybko przesuwam się w życiu, a nigdy dotychczas nie robiłem tego w takim tempie: czyszczenie głowy i życia z syfu gromadzonego latami, ograniczeń i lęków. Porządkowanie myśli, weryfikacja i zmiana przekonań, odnajdywanie i tworzenie siebie, doświadczanie, bycie. Już zyskałem więcej, niż mi się wydawało, że mógłbym.

To nie jest wyścig, nie muszę nic nikomu udowadniać, z nikim się nie ścigam. Jedyną osobą, z którą mógłbym się ścigać, jestem ja sam, ale na szczęście nie jest mi to już potrzebne.

Nic już na to nie poradzę, że zamiast iść za głosem nawigacji, nauczyłem się podążać za głosem serca ❤️

Gdy przykładowo jestem w mieście, które mnie urzeka, fascynuje swym pięknem, to chcę doświadczyć go swojemu, nie chcę tylko przez nie przejść… Potrafię zrobić ponad 100 km, zwiedzając, a na mapie tworząc tylko ciut większą kropkę, będąc w teorii dalej w punkcie wyjścia. Wiadomo 100 km w prostej linii na mapie, wygląda bardziej imponująco, niż po mieście, mimo iż dalej są to te same kilometry, tylko że mi już nie chodzi o imponowanie.

Momentami jest to silniejsze ode mnie, gdy widzę szczyt i coś mi mówi, żeby go zdobyć, to tak robię. Gdy chcę skręcić w prawo, to skręcam, gdy czuję, że coś ciekawego może być na lewo, to tam idę.

Co zrobić, gdy serce mi mówi, że woli iść skrajem wybrzeża po klifach, niż wzdłuż drogi i czasem trasa, która powinna mi zająć dwie godziny, zabiera dwa dni. Nie moja wina, że hiszpańskie wybrzeże jest „bardziej pokręcone” niż polskie… Jednego dnia wolę iść wybrzeżem innego górami, a góry mają to do siebie, że często jest pod górkę… 🤣

Odpowiadając na drugie najczęstsze pytanie – czy wiem już, ile mi to zajmie?

Zajmie to dokładnie tyle ile powinno ❤️ Jeżeli przyjdzie mi skończyć wcześniej, to kiedyś może wrócę do tego punku, w którym skończyłem i dalej będę kontynuować, wciąż ze świadomością, że zrobiłem to tak, jak chciałem.

Jak od ponad miesiąca na własne życzenie zostałem bezdomnym włóczęgą.

Z początku wpis ten w połączeniu z poprzednim o paleniu mostów miały być w swym pierwotnym założeniu mocno ofensywne. Dobrze, że sporo się zdążyło wydarzyć, zmienić i na ten moment nie odczuwam już takiej potrzeby.

Z początku nie mówiłem wprost, w jaki sposób podróżuję z jednej strony, by uniknąć lamentowania a z drugiej, bo sam nie wiedziałem, czy w ogóle dam radę.

Przed moją podróżą powiedziałem jednak o swoich zamiarach pewnej grupie osób, by jeszcze bardziej odciąć sobie możliwości odwrotu. Ich reakcje można podzielić na kilka grup. Jedna bardzo pozytywny odbiór życząc mi udanej podróży i bez podkopywania wiary.

Kolejna życząca mi szczęścia, ALE… Po części te ALE można podpisać również pod tę grupę, która świadomie, bądź też nie próbowała mi wyjaśnić, dlaczego w gruncie rzeczy mi się to najprawdopodobniej nie uda… A pewnie wśród nich znaleźli się też Ci, co robili to po prostu, abym ja tego nie zrobił, by mogli dzięki temu czuć się ze sobą lepiej.

Usłyszałem, że muszę wiedzieć, mieć, zrobić, bla bla bla… że muszą mieć wszystko zaplanowane; wiedzieć gdzie będę spać i kąpać; skąd wezmę jedzenie, wodę, prąd; że muszę mieć drukowane mapy; mieć czym się bronić. Ostrzegali mnie przed niedźwiedziami, wilkami, pożarami, że mnie okradną, napadną, że sobie nie poradzę, że nie wytrzymam nawet tygodnia, że muszą mieć odblaski i że to niebezpieczne iść wzdłuż drogi, że to nielegalne i inne tego typu rzeczy…

Szczerze? Do dziś nie wiem i nie mam żadnej z tych rzeczy… Wcześniej nawet o nich nie myślałem, tego typu „problemy” nawet nie istniały w mojej głowie, to ludzie zaczęli projektować na mnie swoje własne ograniczenia, zasiewając we mnie ziarna zwątpienia, niepewności i strachu. Dorzucając do tego martwienie się o mnie, czyli tak jakby nie wierzyli, że mogę sobie poradzić i chwilę przed wyruszeniem muszę to przyznać, naprawdę się kurw@ bałem…

Choć u mnie strach egzystuje tylko do momentu, zanim podejmę działanie, gdy już zaczynam działać, mój mózg zmienia tryb. Przełącza się z myślenia o tym, co mogłoby pójść nie tak, na: skoro już podjąłem działanie, to teraz zróbmy wszystko, aby to się powiodło.

Z początku mój zamysł zakładał, że na przykład co 3 dni będę brał sobie jakiś nocleg, żeby się „w końcu wyspać” naładować baterie, wykąpać, wyschnąć itp. Minął ponad miesiąc, a ja nie wziąłem ani jednego i w dalszym ciągu nie odczuwam potrzeby, aby to robić. Choć zdążyłem przejść już wiele, mając na myśli sytuacje nie kilometry, a było też sporo niekoniecznie wesołych.

Pomimo iż aktualnie jestem „bezdomnym włóczęgą”, to odnoszę subiektywne wrażenie, że jednak żyje mi się lepiej niż nie jednemu z was… Choć wiem, że bycie tylko bezdomnym zamiast włóczęgą byłoby zdecydowanie łatwiejsze – znaleźć sobie stałe lokum, nawet kilka, załatwianie jedzenie za darmo, stałe miejsca z wodą i prądem, nie musieć nosić ze sobą tobołów itd.

Ja rano w momencie, w którym się pakuję, znowu zaczynam od zera, zazwyczaj nie wiem nic… Szczerze to w 90% przypadków nawet nie wiem nawet, gdzie pójdę, a gdy już zdecyduje, to często i tak wielokrotnie zmieniam trasę w zależności od mojego widzimisię. Nie wiem, skąd wezmę wodę, jedzenie, prąd, gdzie będę spać itp. Nie wiem totalnie nic, poza jednym, że i tak to wszystko zorganizuje i wieczorem położę się spać z poczuciem dumy, że znowu dałem radę, nawet jeśli miałoby nie być idealnie.

Śpię nad strumieniami, na górskich szczytach, zboczach klifów, kamieniołomach, jaskiniach, wąwozach, lasach i wielu innych.

Najbardziej lubię kąpać się w wodospadach, ale nie pogardzę też strumieniami, rzekami, jeziorami etc. Aktualnie głównie moczę dupę w oceanie.

Poznaję cudownych ludzi, oglądam piękne widoki, rewelacyjnie spędzam czas. To chyba najlepszy okres mojego życia. Jednak będąc włóczęgą, jest jeden problem, gdyż jest tyle fajnych rzeczy do zrobienia, że na wiele brakuje czasu… Nawet zdjęć i filmików tutaj nie chce mi się więcej szukać, choć wiem, że mam… Zwyczajnie szkoda mi czasu, który mogę przeznaczyć na coś lepszego.

Jak pisałem z początku, wcześniej nie mówiłem, chcąc uniknąć lamentowania, ale ponad miesiąc, to chyba dostatecznie długo, aby stwierdzić, że nie jest to kwestą przypadku, że żyję i że chyba jednak daję radę, więc ewentualne martwienie się o mnie w dalszym ciągu uważam za zbyteczne.

Ok, jak już zdążyłem się „pochwalić”… To co życie? Jak już raczej nie wydmuszki, to teraz sprawdzimy, czy takie bardziej koliberka a może jednak już przepióreczki? 😅 Czekam, bo wiem, że i tak przyjdziesz 😉

Tylko czy w ogóle można mówić o byciu bezdomnym, gdy ziemia staje się Twoją podłogą a niebo sufitem?

„Fajnie jest spełniać marzenia
Oglądać świat bezpośrednio, nie z tylniego siedzenia
Każdy dzień zaczynać od zera
Ja – moje podróże Guliwera”
Eldo

Tak jak wspominałem, jest tyle fajnych rzeczy do robienia, jestem w przepięknym mieście, jest cudowna pogoda, a plaża i ocean… Cóż mój plac zabaw mnie wzywa 😁 Lecę, miłego weekendu.

Ostatnio zacząłem skrobać inny wpis, ale człowiek, którego przyszło mi poznać, z pewnością zasłużył na swój własny, gdyż niecodziennie spotyka się tak nietuzinkowe persony.

BTW chyba normą zacznie się robić, że chcę napisać o jednym, a wychodzi jeszcze o czymś innym, czego nie miałem w planach…

Z łąki wchodzę w las, dochodząc do drogi, mym oczom ukazuje się pomalowane drzewo, chwila konsternacji zerkam w lewo i widzę motyla na drzewie… Tym bardziej nie wiem, co jest grane, w oddali widzę kolejne pomalowane drzewo. Spoglądam w prawo i widzę, że jest tego znacznie więcej, idę więc w prawo, bo jest bliżej i wydaje się, że to stamtąd się zaczyna.

Przyznaję z początku przeszło mi przez myśl, czy nie jest to, aby lekki kicz, choć wtedy nie znałem jeszcze autora i historii jego dzieła, teraz już ją znając trochę mi wstyd, że tak pomyślałem.

Po mojej lewej stronie zauważam mężczyznę w podeszłym wieku, on widząc mnie pyta, czy przypadkiem mój plecak nie waży za dużo. Ciężko było się z tym nie godzić, więc przyznaję mi rację. Pyta, czy idę Camino de Santiago, odpowiadam podobnie jak zazwyczaj, gdy mnie o to pytają, że do Santiago szedłem w zeszłym roku… 😅

W sumie ostatnio do mnie dopiero dotarło, że to było jeszcze w tym roku… Jakoś w nigdy za specjalnie nie żyłem w czasie. Zazwyczaj nie wiem, jaki mamy dzień, miesiąc, czy choćby ile mam lat… Jakież było moje zaskoczenie, jak kiedyś się okazało, że jednak jestem o rok młodszy niż mi się wydawało 🤣

Zaczynam opowiadać mu moją historię, o powrocie do Polski, o historii z mamą, powrocie do Vigo, o tym, co teraz robię i dlaczego. Wydaje się żywo zainteresowany, pokazuję mu na mapie moją dotychczasową trasę, rozmawiamy o wielu rzeczach.

Czasami brak mi słów po hiszpańsku, więc zacząłem się niepotrzebnie tłumaczyć, szukając usprawiedliwienia. Na co on odpowiada, że mówię po hiszpańsku znacznie lepiej niż ja on po polsku, mówiąc to z szelmowskim uśmieszkiem i wyrazem twarzy ciężkim do opisania, ale on już wiedział, że tym argumentem wygrał tę bitwę. Osobiście uwielbiam ten styl retoryki. By w sposób miły i taktowny pozbawić interlokutora jakichkolwiek możliwości do obrony. Po takim argumencie już wiesz, że nie ma najmniejszego sensu prowadzić dalej dysputy, bo właśnie z klasą zostałeś zrównany z ziemią, a wszelkie twoje próby dalszej polemiki w danym temacie z góry są skazane na niepowodzenie 🤣 ok 1:0 dla Dziadzia haha 😂 wtedy już wiedziałem, że trafiłem na swojego gościa.

Znaleźliśmy nić porozumienia, on zafascynował się moją historią a ja jego. Gdy opowiedziałem mu o mamie, wtedy on się otworzył i opowiedział mi o swojej zmarłej żonie.

Spytałem go co to za miejsce, w którym teraz jesteśmy, z dumą odpowiedział, robiąc piruet, że jesteśmy w jego ogródku.

Jak się okazało, było to dzieło jego życia w hołdzie dla zmarłej żony i ich wielkiej miłości. Widać było, jak mu jej brakuje. Mógł się pogrążyć w żalu, popaść w nałogi, a zamiast tego postanowił stworzyć coś pięknego, stworzyć miejsce wyjątkowe w swym rodzaju. Stworzył coś pięknego i znacznie mniej istotne jest, jak to wygląda, choć i wciąż jest bardzo unikatowe, tutaj liczy się historia, która się z tym kryje. Trzeba również przyznać, że przez czas, jaki tam spędziłem, przewinęło się tam całkiem sporo ludzi zwiedzając.

Spytał mnie, czy przypadkiem nie chcę zdjęcia na koniku, akurat ja taki do zdjęć jestem chętny, że hoho, ale jemu jakoś nie mogłem odmówić. Wziął ode mnie telefon, po czym zaczął udawać konika, a było to na tyle komiczne, że nie mogłem powstrzymać się od śmiechu 🤣

Jak mam być szczery, to odniosłem wrażenie, że to wspaniały, bardzo uczuciowy człowiek, po niektórych tego nie widać, ale z niego można było czytać jak z otwartej księgi, jeżeli oczy to zwierciadła duszy, to jego musi być piękna. Jego emocje wypisane były nie tylko na twarzy, ale właśnie i w oczach, naprawdę można było dostrzec w jego oczach smutek i współczucie, gdy opowiadałem o mamie, jak mam być szczery, to aż dosłownie było czuć, jakby biło to od niego. Poczuć można było też jego ból, gdy opowiadał o stracie żony, a zarazem szczęście i dumę, gdy opowiadał o swoim dziele. Odbyliśmy głębsze rozmowy o życiu, śmierci i miłości, cóż na razie pozostaną one w moim notatniku i głowie.

Żegnam się powoli ze starszym Panem, wzajemnie życząc sobie dużo szczęścia, mówi mi, że jeśli dalej pójdę tą drogą, to znajdę tam łódkę, na której jest jego żona.

Idę, okazuje się, że są nawet trzy łódki, z początku oglądam z zewnątrz, potem wchodzę do największej, widzę zdjęcie jego żony, księgę gości.

Nagle do łódki wpadają dzieci
Pytają mnie, czy to mój statek?
Po co mi taki duży plecak?
Dlaczego piszę w tej książce?
Czy mam coś do jedzenia?
Pytają, czy mam coś, lecz do tej pory nie wiem, o co dokładnie pytały… Nie mogę sobie nawet przypomnieć tego słowa. Dopytuję, żeby mi wyjaśniły, czym to jest, więc mi tłumaczą, że to są takie słodycze dla dzieci. Pytam, czy nie chcą czegoś słodkiego, bo akurat mam w plecaku, odpowiadają, że nie, bo jakby mama się dowiedziała, to byłoby źle 🤣 a mama stoi na zewnątrz łódki i rozmawia z jakimiś ludźmi. Opowiadam im, skąd jestem i co robię, pokazuję na mapie, gdzie teraz jesteśmy i jak daleko jest Polska. Mama woła dzieci, a ja po wpisaniu się do książki oczywiście po polsku, żeby dać mu zagwozdkę.

Później zostawiam jeszcze garść drobnych, które miałem w kieszeni, jako formę wsparcia dla dalszego tworzenia. W międzyczasie widząc jeszcze jak dziewczynka, z którą rozmawiałem szarpie mamę za bluzkę pokazując na mnie palcem 😂

Idę dalej poruszony całą tą historią, pełen dużo głębszych przemyśleń, które miały się tu pojawić, ale na razie postanowiłem zatrzymać je dla siebie… Już od kilku dni wiele rzeczy zaczyna mnie pchać w jednym kierunku, a to trochę dziwne. Podobnie było następnego ranka, który spędziłem z cudowną parą angielskich hipisów, popijając angielską herbatę z mlekiem.

Ostatnio jakoś w ogóle nie mam ochoty pisać, no może poza notatnikiem… Jakoś, zamiast pisać o wspomnieniach wolę je zbierać, przeżywając nowe.

O tym, że ten wpis powstanie wiedziałem już tamtego dnia… Większość go powstała jeszcze w Polsce, ale coś mnie jeszcze blokowało przed jego upublicznieniem… W sumie wciąż próbuje to robić, ale czas najwyższy mieć to już za sobą, dotrzymując przy tym kolejnego słowa.

Część l – Po raz pierwszy w dorosłym życiu mówię rodzicom, że ich Kocham ❤️

Ten wpis jest w formie męskiej, bo to zazwyczaj my mamy z tym większe problemy, to nam częściej się wpaja, że mamy być twardzi, że chłopacy nie płaczą, że nie możemy okazywać uczuć i całą resztę tych bredni, wychowując przy tym często emocjonalnych upośledzeńców.
Nie mam tu na myśli by być przesadnie nadwrażliwym a brak emocjonalnej dojrzałości. Myślę, że akurat Panie najlepiej to rozumieją, a co za tym idzie, wybaczą mi też formę, niemniej jednak wpis nie ogranicza się tylko do jednej płci.

Wróćmy do tego, od czego wszystko się zaczęło, wróćmy do początku.

Maj 2021 roku
Jestem w największym życiowym dole, nie mogę spać, idę do mamy spytać się, czy ma jakieś tabletki na sen.
Ona zaczyna ze swoimi mądrościami:
A mówiłam Ci, żebyś kładł się wcześniej spać.
To nie o to chodzi – odpowiadam…
Więc o co? – pyta.
Nieważne… odpowiadam jak zwykle…
I wtedy po raz pierwszy zauważyłem, jak posmutniała i wiedziałem, że będzie się martwić, a ja po prostu nie chciałem, aby się martwiła… Postanowiłem się otworzyć przed nią po raz pierwszy w życiu, bo nie chciałem, żeby przeze mnie cierpiała, samo to, że ja cierpiałem, wydawało mi się wystarczające. Kiedyś jak sam jeszcze nie pozwalałem sobie czuć, nie miałem świadomości, co czują inni… Od momentu, gdy odblokowałem się emocjonalnie i pozwoliłem sobie na to, zacząłem dostrzegać uczucia innych, obudziłem w sobie empatię, przestałem być robotem… W końcu poczułem się człowiekiem. I to też nie jest tak, że nic nie czułem wcześniej, problem w tym, że to, co wtedy czułem, to był głównie ból… Nie potrafiłem przejąć nad nim kontroli… Więc postanowiłem wyzbyć się uczuć, wtedy wydawało mi się to logicznym rozwiązaniem – rozum ponad sercem, wtedy jeszcze nie wiedziałem…

Te negatywne emocje kumulowały się we mnie i niszczyły mnie od środka, czasem wzbierały na tyle, że w wyniku ich eksplozji raniłem wszystkich dookoła…

15 maja 2021
Dotarła do mnie wiadomość, po której kompletnie nie wiem, co robić… Nikt z najbliższego otoczenia w tym momencie nie odbiera poza Dawidem, w słuchawce słyszę: gdzie teraz jesteś? Naprawdę wszystkim życzę takich przyjaciół ❤️ Jadę, a on swym spokojem zaczyna przywracać mi zdrowy rozsądek.

16 maja 2021
Za radą przyjaciela idę na cmentarz, nie było mnie tutaj całe lata, jak się okazało, tam też miałem sporo niezałatwionych spraw. Już z daleka, gdy zobaczyłem grób, zacząłem czuć, jak coś we mnie pęka, a łzy zaczynają, lecieć po policzkach.

Po wszystkim poszedłem pochodzić jeszcze po cmentarzu i nagle widzę grób brata kolegi z podstawówki, co prawda był on o rok starszy, ale od roku już nie żył i wtedy dobitnie do mnie dotarło, że przecież jutro może mnie tu już nie być, albo kogoś innego… Coraz bardziej dociera do mnie ogrom rzeczy, których nigdy w życiu nie chciałbym żałować, zwłaszcza tych, których nie zrobiłem… W moim sercu zaczyna się coś zmieniać i nagle zaczynam rozumieć, że nigdy bym nie chciał żałować, że nie powiedziałem rodzicom, że ich Kocham

Chciałem to zrobić od dłuższego czasu, ale nie miałem zielonego pojęcia jak… Te słowa w żadnym razie nie chciały mi przejść przez gardło, ogarniał mnie strach, myślałem jakby to zrobić… Jak im powiedzieć bez mówienia… Może napisać list? W tym akurat jestem dobry… Zostawić go, gdy po raz kolejny będę wyjeżdżać i na to w sumie zabrakło mi odwagi, bo miesiącami nosiłem się z tym zamiarem, a i tak tego nie zrobiłem…

Teraz wracając z cmentarza, już wiedziałem, że po prostu wrócę i im to powiem, nie pamiętam, jakich dokładnie słów użyłem, czy opowiadałem całą historię, czy nie, teraz to i tak bez znaczenia, bo cała reszta już tak naprawdę nie miała żadnego znaczenia. To, co wiem, że zrobiłem na pewno to, wróciłem i powiedziałem, że chciałem im coś powiedzieć i nie chciałbym nigdy w życiu żałować, że tego nie zrobiłem… Chcę powiedzieć Wam, że Was Kocham i chcę Was przytulić

Okazało się, że oni mnie też, tylko bali mi się to powiedzieć…
W sumie ich też nikt tego nie nauczył, o tym też trochę rozmawialiśmy zaraz po tym

Po wszystkim poczułem, jakby ogromny ciężar spadł mi z serca, nigdy jeszcze żaden nie był tak wielki, jak ten. Od tamtego momentu również zmieniły się moje relacje nie tylko z rodzicami.

Patrząc na to z perspektywy czasu, to był dzień, od którego zaczęły się najważniejsze i największe zmiany w moim życiu.

Moja mama przez ponad rok żyła, wiedząc, że jest kochana, a ja już nigdy nie będę musiał żałować, że czegoś nie zrobiłem. Słowa Kocham Cię przestały być straszne i na stałe weszły do naszych słowników, a pod koniec były używane wręcz nagminnie.

Do każdego, kto zmaga się z tego typu sytuacją, którą ja miałem: nigdy nie wiesz, czy jutro nie będzie już za późno, nie ma sensu odkładać życia na później. Zazwyczaj każda chwila, gdy na coś czekasz, a możesz zrobić to w tym momencie, to chwila zmarnowana. W najgorszym przypadku przynajmniej będziesz wiedzieć, nie będziesz musiał niczego żałować, pójdziesz dalej w świat z nową wiedzą, bogatszy o nowe doświadczenia. W najlepszym? Przekonasz się sam 😉

Magia słów wypowiedzianych – z jednej strony każdy gdzieś to wewnętrznie przeczuwał, ale zawsze pozostawała ta niepewność.

Przez sytuację z moją mamą dotarło do mnie wiele informacji, i to też od części rodziców osób, które to czytają, wiele z nich przypadkowo. Oni naprawdę na to czekają. Jak i również chcieliby móc na was liczyć w trudnych chwilach. Chyba każdy normalny rodzic chce usłyszeć Kocham Cię od swojego dziecka i mieć świadomość, że gdy oni nie będą już w stanie, to wy się wszystkim zajmiecie.

Wiele osób dziękowało mi za to, co zrobiłem dla mojej mamy, z początku tego nie rozumiałem, przecież była moją mamą, dla mnie było naturalne, nie oczekiwałem niczego w zamian. Robiłem to, nie oczekując poklasku. Szczerze powiedziawszy, gdybym mógł oddać te wszystkie pochwały za to, by móc ją, chociaż zobaczyć jeszcze raz, nie zastanawiałbym się nawet sekundy…

Wiem, że każda sytuacja jest inna, niektórzy mają toksycznych rodziców, lub sami są toksyczni. Moje słowa kieruję do osób mających względnie pozytywne relacje, bo moje też znacząco odbiegały od ideału. Kolejny wniosek, który się nasuwa, to, że nad relacjami jednak trzeba pracować…

Bądź mądrzejszy czy też głupszy, jak wolisz, ale jeśli czujesz, że chcesz to zrobić, to po prostu to zrób, zanim będzie za późno, o ile już nie jest za późno…

Jeżeli jeszcze tego nie zrobiłeś, a masz taką możliwość i chęć, to spytaj kogoś, kto już nigdy tej możliwości mieć nie będzie, co by Ci doradził. Moje zdanie myślę, że już znasz, a była to jedna z najważniejszych rzeczy, jakie zrobiłem w życiu.

Może masz to szczęście i należysz to tego grona szczęściarzy, którzy nigdy nie mieli problemu z okazywaniem uczuć, wtedy masz mój szacunek i zazdroszczę pozytywnie. Jeżeli już to zrobiłeś, a tak jak ja miałeś przed tym opory, tym jeszcze większe masz moje wyrazy uznania.

Ja musiałem przebyć długą i niekoniecznie łatwą drogę, aby się tego nauczyć, jednak z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że zdecydowanie było warto ❤️

Fragment, który pisałem jeszcze w Polsce, po tym właśnie zdecydowałem, że wracam do Hiszpanii – gdyby jednak istniało coś po śmierci, aby nie miała żadnego poczucia winy, że dla niej wróciłem do Polski, a nie wróciłem tam.

Znowu byłem się przejść na cmentarz, podobnie jak tamtego dnia, cała masa grobów przybyła od tamtego czasu i niestety jest wśród nich kilka znajomych twarzy…

Śmierć jest ciekawym zjawiskiem, myśl o niej ułatwia podejmowanie decyzji, dzisiaj podjąłem kolejne, które możliwe, że zaważą o moich przyszłych losach.

Więc jaka będzie Twoja decyzja? Czy byś to zrobił, gdybyś wiedział, że jutro już Cię nie będzie, albo zabraknie kogoś bliskiego Twemu sercu, a Ty mając tę możliwość, wybrałeś strach… Ja nauczyłem się, że chwila strachu często bywa lepsza, niż ciągłe życie w niewiedzy… Strach jest całkiem zabawny, ostatnio też się zaprzyjaźniliśmy, choć trochę dziwny z niego przyjaciel, bo nie wiem, gdzie znika, gdy przechodzę do działania… Niegdyś stale mnie prześladował, teraz mam wrażenie, że to ja zacząłem prześladować go. Coraz dziwniejszych mam tych przyjaciół… Cóż zrobić, lubię te jego wielkie oczy 🤣

Pisząc to, robiłem to z perspektywy dziecka, z mojej perspektywy, ale wy rodzice, a wiem, że kilkoro z was na pewno to czyta. Również macie tę moc i jeżeli chronologia miałaby być zachowana, to Was czas prawdopodobnie powinien wywrzeć jeszcze większą presję. Dlaczego miałbym was dyskryminować, przecież macie równe prawo zrobić to samo.

Jeśli macie małe dzieci i te słowa nie są dla nich problemem, postarajcie się sprawić, by tak pozostało.

Po jej śmierci byłem w szpitalu osobiście podziękować tym, którzy za życia próbowali ulżyć jej w cierpieniu. Od Pani Ani usłyszałem te słowa: „Boże, jak ja bym chciała, żeby kiedyś moje dzieci tak pięknie o mnie mówiły”. Powiem Wam to, co powiedziałem również jej, to w znacznej mierze zależy od Was, jak wasze dzieci będą o Was mówiły. Moja mama akurat całkowicie sobie na to zasłużyła.

Mam w swoim otoczeniu również rodziców, którzy niezależnie od tego, co by robili, nigdy nie usłyszą Kocham Cię od swoich dzieci i to nie z ich winy. Myślę, że gdyby Wasze dzieci mogły to zrobić, na pewno by to zrobiły, widząc Wasz ból i trud. ❤️

Mam też znajomych, którzy już nigdy nie usłyszą Kocham Cię od swoich rodziców, niezależnie jakby się starali… Niekiedy rodzice nawet nie są w stanie tego zrobić, choćby chcieli, niekiedy przeszkodził im w tym czas…

Przyszło nam żyć w dziwnych czasach… Gdzie łatwiej człowiekowi jest publicznie zrobić z siebie idiotę niż przyznać się do własnych uczuć…

Jak już kiedyś wspominałem, jestem szczęściarzem, który dostał szansę naprawienia większości swoich błędów. Sama szansa to jednak nie wszystko… Musi za nią pójść jeszcze działanie.

Jeśli jesteś skłócony ze swoimi rodzicami czy dziećmi, to może to jest najlepszy moment, żeby się pogodzić, gdyż nie ma lepszego momentu niż chwila obecna. Szkoda życia na kłótnie, zwłaszcza gdy może się ono skończyć w najmniej oczekiwanym momencie… Tego też nauczyłem się od Niej.

Mimo iż czuję, że nowe wstawki zaburzyły mi strukturę, to i tak puszczę to takim, jakim jest i tak zbyt długo z tym zwlekałem. Jednocześnie teraz tak sobie myślę, jaka to jest jednak ulga, by pozwolić sobie na bycie nieidealnym… I gdy już nie powstrzymuje mnie to, przed robieniem tego, co chcę.

Cóż mamo, ocean spłatał nam dzisiaj figla, ale jeśli myśli, że mnie powstrzyma, to jeszcze mnie nie poznał. Nie zawsze należę do najcierpliwszych, ale potrafię być cholernie uparty i tak dostanę to, po co tu przyszedłem, mimo iż będzie mnie to kosztować kolejny dzień, ale dzisiaj pokarzę Cię coś pięknego ❤️

Część II Idąc za ciosem – Portugalia i Hiszpania

Z początku miało to wyglądać zupełnie inaczej, miał to być wpis ze zabawniejszymi historiami z podróży, ale zmienił się coś, w czego sam się nie spodziewałem. Zastanawiałem się, czy nie rozgraniczyć tych treści, bo nie bardzo mi do siebie pasują, ale skoro taki związek przyczynowo skutkowy mnie do tego doprowadził… Więc takim to zostawię.

Co do interakcji z ludźmi, to zaraz przypomnę sobie kilka historii. Pierwsza, która przychodzi mi na myśl, samych początków, może nie jest to historia typowej interakcji, ale wciąż mnie śmieszy.
Redondela (miasto, przez które przechodzi Camino de Santiago) patrzę, idzie pani, po której z daleka widać, że z ruchem na co dzień, to ona zbyt wiele wspólnego nie ma… Neonowo-różową koszulkę prawdopodobnie dobierała pod kolor twarzy 😅 Szła ledwo żywa, łapczywie walcząc o każdy oddech. Nie, żeby nic ze sobą nie niosła, bo przecież miała saszetkę na biodra, całą resztę niósł jej facet. Nadmienię tylko, że cała akcja rozgrywa się w stosunkowo płaskim i mało wymagającym terenie.

Niby co w tym wszystkim zabawnego? Akurat siedziałem, gdy na mnie spojrzała, jak gdyby nigdy nic, lecz po chwili dostrzegła mój plecak i na jego widok dosłownie w tej samej sekundzie dostała odruchu wymiotnego 🤢 haha wciąż mam ten obraz przed oczami 😂 naprawdę myślałem, że nie wytrzyma… 😅

Jak mam być szczery, to lubię wkraczać na Camino de Santiago, nawet nie tyle by przypomnieć sobie to, co wtedy… ale by przynajmniej przez chwilę nie patrzyli na mnie jak na ufo…👽😅 Jakkolwiek mogę się wtedy wtopić w tłum.

Mimo iż to ja teraz robię za turystę, to przechodząc przez wioski, które chyba dawno nie widziały nikogo obcego, to mam wrażenie, że to ja staję się wtedy główną atrakcją turystyczną… Nagle wieś jakby zamiera, wszyscy patrzą z niedowierzaniem w oczach. Czasem widzę jak ktoś w oknie woła pozostałych członków rodziny, by też mogli sobie zobaczyć. Niekiedy dziecko wbiega do domu, informując rodziców, a potem tylko widzę, jak się firanki ruszają w oknach…

Czy naprawdę nigdy nie widzieli gościa chodzącego z „lodówka” na plecach? Choć ostatnio zacząłem rozważać również inną teorię: zważywszy na to, iż nie ma takiej ilości czasu, którego nie byłbym w stanie przeznaczyć na zbieranie jeżyn po drodze 😅 To jeśli moja twarz potrafi wyglądać podobnie do moich dłoni, to najprawdopodobniej dla osoby postronnej wyglądam jak kanibal świeżo po posiłku, który we wcześniej wspomnianej lodówce pewnie ma ze sobą jeszcze „małe co nieco” 😁

Będąc przed Portomarín, idę sobie wzdłuż Camino de Santiago i słyszę, jak ktoś mnie woła z drugiej strony ulicy. Zaczynamy rozmawiać, on słysząc, że nie jestem nativem, pyta się, czy gadam po angielsku. Więc odpowiadam, że tak. Na co on zaczyna wołać swoją kobietę, bo się okazuje, że on nie… 🤣 Stopuję go, przechodząc jednocześnie na drugą stronę, zapewniając, że jakoś się dogadamy. W międzyczasie i tak gdzieś z drzwi wyłania się jego kobieta, dołączając do konwersacji, jednak dalej ciągniemy po hiszpańsku.

Pytali mnie o bar, restaurację czy jakaś była stamtąd skąd szedłem. Odpowiedziałem zgodnie z prawdą, że tak, ale stosunkowo daleko tłumacząc im, że znacznie bliżej będą mieli do miasta w przeciwnym kierunku i obrazując im to na nawigacji.

Porozmawialiśmy chwilę o Camino de Santiago, tak jak większość widząc mnie z plecakiem również myślą, że zmierzamy w tym samym kierunku. Wyprowadzam ich z błędu, opowiadając przy okazji swoją historię drogi do Santiago.

Ona z wyrazem bólu na twarzy zaczyna mi pokazywać swoje stopy, żaląc się przy tym. Fakt nie były w najlepszej kondycji, wiedziałem, że sporo przeszły i że ją naprawdę boli. Chcąc ją jakoś pocieszyć, powiedziałem jej, aby się nie martwiła, bo to jeszcze nic takiego i że jeśli chce, to mogę pokazać jej swoje, przy okazji mówiąc o swoich poczynaniach. Na nią akurat to zadziałało i odniosłem wrażenie, że nawet trochę ulżyło jej w cierpieniu. Niestety wiele osób mylnie interpretuje moje intencje, więc czuję się zobligowany do rozwinięcia tematu.

Nie chciałem w ten sposób umniejszać jej bólowi, deprecjonować, czy też go wyśmiewać, bo mimo iż fizycznie u mnie wyglądało to znacznie gorzej, to ją najprawdopodobniej bolało bardziej niż mnie.
Chciałem ją jedynie wybić ze stanu użalania się nad sobą, pokazać, że inni mogą mieć gorzej a mimo wszystko lepiej to znosić, obracając ból i niedogodności w żart i zmieniając ich postrzeganie, perspektywę, percepcję czy świadomość.

Nauczyłem się tego jeszcze z mamą, choć przyznaję, że z początku popełniałem ten sam błąd… Praktycznie wszyscy dookoła użalali się nad nią, łącznie ze mną… Do momentu, w którym przejrzałem w końcu na oczy i dotarło do mnie, że jej wcale to nie pomaga, a wręcz przeciwnie…

Musiałem zrozumieć bardzo bolesną rzecz, by zmienić postrzeganie, dotarło do mnie, że skoro i tak umiera… To niech przynajmniej umrze z uśmiechem na ustach… I zacząłem robić coś innego niż wszyscy, obracając praktycznie wszystko w żart, nawet te najcięższe rzeczy.

Czy jest to łatwe? Z początku ni cholera… Gdy wiesz, że osoba, którą kochasz, naprawdę cierpi, a ty momentami nawet wbrew własnym odczuciom zaczynasz obracać jej ból w żart… Tylko, gdy nagle widzisz, że pomimo tego całego bólu uśmiecha się czy nawet zaczyna się śmiać i czasami jest to jedyna krótka chwila, podczas której jest szczęśliwa, to zaczynasz dostrzegać w tym iskrę i robisz tego więcej by wzniecić płomień.

Czasami zdarzy się, że żart nie zaskoczy, zwłaszcza gdy masz specyficzne poczucie humoru, jak np. ja… Wtedy po prostu przeproś i wytłumacz, co było Twoją prawdziwą intencją, jaki efekt chciałeś wywołać. Rozmowa naprawdę potrafi wiele wyprostować.

Czasami można narazić się też na negatywne komentarze ze strony otoczenia, że to nie wypada, że to niemoralne etc. Owszem sam uważam, że są rzeczy, z których niekoniecznie powinno się żartować, ale czy wypada wpychać do grobu kogoś, kto jeszcze w nim nie jest, dobijając go przy tym żalem i rozpaczą?

Mogę być tym zły i najgorszym, ale dopóty kiedy widzę, że to, co robię, przynosi efekt, jaki chcę uzyskać, to nie przestanę.

Potrafiłem żartować z przeróżnych rzeczy… Jak już nie miała siły chodzić, pytałem, gdzie tak pędzi i żeby tylko wyrobiła na zakręcie. Potrafiła śmiać się, mówiąc, że i tak jest lepiej niż wczoraj.

Gdy leżała w szpitalu, miałem jeden stały żart na kończenie każdej rozmowy, nie wiem dlaczego, ale zawsze działał… Nie wiem, czy nie pamiętała, że już go mówiłem wielokrotnie, zawsze brała to, co mówiłem na poważne, tłumaczyła, śmiejąc się przy tym, zawsze się śmiała… Więc stwierdziłem, że dopóki to działa, dopóty będę go mówić, a działał do samego końca…

Widziałem, jak ludzie dookoła mnie nie radzą sobie z bezradnością i doskonale znam to uczucie, bo przez większość życia go nienawidziłem, gdyż sam nie potrafiłem sobie z nim radzić. Na szczęście z czasem przyszło do mnie zrozumienie, również bolesne, ale jakże potrzebne… Niektórym osobom nie da się pomóc, niektórzy wcale nie chcą naszej pomocy… Czasami jedyną rzeczą, którą można zrobić tak naprawdę, to po prostu BYĆ.

Choć czasami właśnie to jest najtrudniejsze i wtedy wiele osób zwyczajnie ucieka, odbierając przy tym sobie często jedyną możliwość pomocy. Nie mi oceniać, sam uciekałem przez większość życia… Mogę się tylko cieszyć, że gdy zrobiło się naprawdę ciężko, to wróciłem i byłem, ale chyba nawet nie potrafiłbym postąpić inaczej.

Pewnie każda sytuacja będzie wyglądała inaczej, z moją mamą wiedziałem, że to ma prawo zadziałać. Niemniej jednak wiem, że są też ludzie, którzy wręcz oczekują tego, by się nad nimi użalać.

Ona nie chciała, żebyśmy się nad nią użalali, nie chciałaby, abyśmy przez nią cierpieli czy płakali… I pomimo iż to czasem to tak kure#sko boli i bywa, że jest tak cholernie ciężko, to czasami warto wznieść się ponad swój ból, by nie dokładać go tym, co mają go już pod dostatkiem…

Nie bez powodu mówi się, że śmiech jest najlepszym lekarstwem, zwłaszcza gdy medycyna rozkłada ręce…

Mam nadzieję, że po wczorajszym nikt nie uwierzył, że zdołam się powstrzymać 😁 Przy okazji mam kolejny wniosek: plastry wodoodporne nie do końca sprawdzają się przy wodospadach… 😐

Wczoraj było jakieś apogeum, ok już sporo ludzi machało mi po drodze, pokazywało kciuk, trąbiło itp. ale wczoraj to z 50 razy było… Miałem zostawiać ego po drodze, a oni mi je podbudowują… Są bezlitośni…

To bardzo fajne uczucie, ale ciężkie do opisania, kiedy twój wzrok spotyka się z kimś, kto ma również ze sobą duży plecak i nagle oboje zaczynacie się uśmiechać. Kiedy mija Cię ktoś obładowany na rowerze, również będąc w podróży i z uśmiechem kiwa Ci głową. Gdy ktoś na motorze z kuframi podnosi palec wskazujący, witając się przy tym. Gdy ktoś z campera trąbnie i wystawi rękę przez okno. Masz wtedy dziwne wrażenie, że dołączyłeś do pewnej specyficznej rodziny, fakt jest tu wielu poj€bów… 😅 ale choćbyś był na drugim końcu świata, to i tak masz wrażenie, że nie jesteś sam. Ciężko to opisać, lepiej to przeżyć. ❤️

Ogólnie mam teraz całą masę interakcji z ludźmi, chyba nie było jeszcze dnia, żebym z kimś nie pogadał. Zauważyłem nawet kolejny progres, jak kiedyś po 3 dniu mieszkania w Hiszpanii stwierdziłem, że przestanę mówić: No hablo español… 😅 Tak teraz nawet nie wiem, kiedy przestałem mówić: Hablo solo un poco de español. Stwierdziłem, że chyba nie są głusi/głupi i sami będą w stanie to ocenić w końcu kto jak nie oni.

Dziwne… asocjalny Michał cieszący się z interakcji z ludźmi i poznawaniem całej masy nowych ciekawych osób… Chyba coś naprawdę musiało się zmienić…

Kilka zdj. z trasy, i tak jestem już znacznie dalej, tylko wrzucać mi się nie chce…

Z cyklu: mądry Michał po szkodzie…

Z cyklu: mądry Michał po szkodzie…
Uważajcie, jak pływacie w skałach. Idzie się „ostro” zdziwić po wyjściu z wody, a stopy nieźle poharatać.

No i jeśli o zgrozo będziecie chcieli sporo chodzić, no to współczuję 😕
Tak poza tym, no to skarpetki we krwi i ropie to jednak troszkę fujka 🤢

Chciałbym od razu ukrócić wszystkie głupie komentarze w stylu: miałeś na siebie uważać… Tak więc oświadczam: ja na siebie uważałem, to skały nie uważały na mnie… 😬

O mnie się nie martwcie, martwcie się lepiej o skały, bo jeżeli ja tak wyglądam, to aż się boję pomyśleć co musiało się z nimi stać 😱

Zawsze jak rzucę sobie głupim tekstem, tak jak ostatnio, dobrze, że w końcu udało się jaja wyhodować, to przychodzi życie i mówi: sprawdźmy, czy przypadkiem nie wydmuszki 🤣

No, bo jak się bawić w skauta, to tak profesjonalnie z odznakami, już niewiele mi brakuje do Plaster Master 😅

No i czasem mam też głupie rozkminy. Teraz zastanawiam się, czy czasem zadawanie głupich pytań nie zwiększa czasem prawdopodobieństwa otrzymania głupich odpowiedzi… 🤔
Ostatnio zastanawiałem się, na co mi tyle plastrów i czy większości czasem nie wywalić… No i dostałem swoją odpowiedź…

Nie, żebym się nie uczył na błędach, ale w razie wu jak dojdę już dzisiaj do wodospadu, no to dokupiłem plastry wodoodporne 🤣

Parę zdjęć z trasy, jest niedziela, szkoda dnia na rozpisywanie się…