Jak od ponad miesiąca na własne życzenie zostałem bezdomnym włóczęgą.

Z początku wpis ten w połączeniu z poprzednim o paleniu mostów miały być w swym pierwotnym założeniu mocno ofensywne. Dobrze, że sporo się zdążyło wydarzyć, zmienić i na ten moment nie odczuwam już takiej potrzeby.

Z początku nie mówiłem wprost, w jaki sposób podróżuję z jednej strony, by uniknąć lamentowania a z drugiej, bo sam nie wiedziałem, czy w ogóle dam radę.

Przed moją podróżą powiedziałem jednak o swoich zamiarach pewnej grupie osób, by jeszcze bardziej odciąć sobie możliwości odwrotu. Ich reakcje można podzielić na kilka grup. Jedna bardzo pozytywny odbiór życząc mi udanej podróży i bez podkopywania wiary.

Kolejna życząca mi szczęścia, ALE… Po części te ALE można podpisać również pod tę grupę, która świadomie, bądź też nie próbowała mi wyjaśnić, dlaczego w gruncie rzeczy mi się to najprawdopodobniej nie uda… A pewnie wśród nich znaleźli się też Ci, co robili to po prostu, abym ja tego nie zrobił, by mogli dzięki temu czuć się ze sobą lepiej.

Usłyszałem, że muszę wiedzieć, mieć, zrobić, bla bla bla… że muszą mieć wszystko zaplanowane; wiedzieć gdzie będę spać i kąpać; skąd wezmę jedzenie, wodę, prąd; że muszę mieć drukowane mapy; mieć czym się bronić. Ostrzegali mnie przed niedźwiedziami, wilkami, pożarami, że mnie okradną, napadną, że sobie nie poradzę, że nie wytrzymam nawet tygodnia, że muszą mieć odblaski i że to niebezpieczne iść wzdłuż drogi, że to nielegalne i inne tego typu rzeczy…

Szczerze? Do dziś nie wiem i nie mam żadnej z tych rzeczy… Wcześniej nawet o nich nie myślałem, tego typu „problemy” nawet nie istniały w mojej głowie, to ludzie zaczęli projektować na mnie swoje własne ograniczenia, zasiewając we mnie ziarna zwątpienia, niepewności i strachu. Dorzucając do tego martwienie się o mnie, czyli tak jakby nie wierzyli, że mogę sobie poradzić i chwilę przed wyruszeniem muszę to przyznać, naprawdę się kurw@ bałem…

Choć u mnie strach egzystuje tylko do momentu, zanim podejmę działanie, gdy już zaczynam działać, mój mózg zmienia tryb. Przełącza się z myślenia o tym, co mogłoby pójść nie tak, na: skoro już podjąłem działanie, to teraz zróbmy wszystko, aby to się powiodło.

Z początku mój zamysł zakładał, że na przykład co 3 dni będę brał sobie jakiś nocleg, żeby się „w końcu wyspać” naładować baterie, wykąpać, wyschnąć itp. Minął ponad miesiąc, a ja nie wziąłem ani jednego i w dalszym ciągu nie odczuwam potrzeby, aby to robić. Choć zdążyłem przejść już wiele, mając na myśli sytuacje nie kilometry, a było też sporo niekoniecznie wesołych.

Pomimo iż aktualnie jestem „bezdomnym włóczęgą”, to odnoszę subiektywne wrażenie, że jednak żyje mi się lepiej niż nie jednemu z was… Choć wiem, że bycie tylko bezdomnym zamiast włóczęgą byłoby zdecydowanie łatwiejsze – znaleźć sobie stałe lokum, nawet kilka, załatwianie jedzenie za darmo, stałe miejsca z wodą i prądem, nie musieć nosić ze sobą tobołów itd.

Ja rano w momencie, w którym się pakuję, znowu zaczynam od zera, zazwyczaj nie wiem nic… Szczerze to w 90% przypadków nawet nie wiem nawet, gdzie pójdę, a gdy już zdecyduje, to często i tak wielokrotnie zmieniam trasę w zależności od mojego widzimisię. Nie wiem, skąd wezmę wodę, jedzenie, prąd, gdzie będę spać itp. Nie wiem totalnie nic, poza jednym, że i tak to wszystko zorganizuje i wieczorem położę się spać z poczuciem dumy, że znowu dałem radę, nawet jeśli miałoby nie być idealnie.

Śpię nad strumieniami, na górskich szczytach, zboczach klifów, kamieniołomach, jaskiniach, wąwozach, lasach i wielu innych.

Najbardziej lubię kąpać się w wodospadach, ale nie pogardzę też strumieniami, rzekami, jeziorami etc. Aktualnie głównie moczę dupę w oceanie.

Poznaję cudownych ludzi, oglądam piękne widoki, rewelacyjnie spędzam czas. To chyba najlepszy okres mojego życia. Jednak będąc włóczęgą, jest jeden problem, gdyż jest tyle fajnych rzeczy do zrobienia, że na wiele brakuje czasu… Nawet zdjęć i filmików tutaj nie chce mi się więcej szukać, choć wiem, że mam… Zwyczajnie szkoda mi czasu, który mogę przeznaczyć na coś lepszego.

Jak pisałem z początku, wcześniej nie mówiłem, chcąc uniknąć lamentowania, ale ponad miesiąc, to chyba dostatecznie długo, aby stwierdzić, że nie jest to kwestą przypadku, że żyję i że chyba jednak daję radę, więc ewentualne martwienie się o mnie w dalszym ciągu uważam za zbyteczne.

Ok, jak już zdążyłem się „pochwalić”… To co życie? Jak już raczej nie wydmuszki, to teraz sprawdzimy, czy takie bardziej koliberka a może jednak już przepióreczki? 😅 Czekam, bo wiem, że i tak przyjdziesz 😉

Tylko czy w ogóle można mówić o byciu bezdomnym, gdy ziemia staje się Twoją podłogą a niebo sufitem?

„Fajnie jest spełniać marzenia
Oglądać świat bezpośrednio, nie z tylniego siedzenia
Każdy dzień zaczynać od zera
Ja – moje podróże Guliwera”
Eldo

Tak jak wspominałem, jest tyle fajnych rzeczy do robienia, jestem w przepięknym mieście, jest cudowna pogoda, a plaża i ocean… Cóż mój plac zabaw mnie wzywa 😁 Lecę, miłego weekendu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *