„Z każdym krokiem bliżej siebie, dalej od niej
Pod chmurami wyrzuciłem w przepaść garść pełną wspomnień
Bo jeśli sny i złudzenia zastąpią wolę
Gwiazdy stracą blask, smutek przejmie kontrolę”

Dawno nie pisałem nic dłuższego, akurat pomysł na ten wpis wielokrotnie ewoluował, przez ostatnie miesiące przybierając zupełnie inne formy. Słowem wyjaśnienia, ten wpis pewnie będzie długi i enigmatyczny, a to głównie z tego względu, że jak większość z moich wpisów jest pisany głównie dla mnie. Czasem jednak zdarza się, że ktoś wyciągnie z moich „wypocin” coś dla siebie, jak się okazało po czasie, było takich osób więcej, niż mi się wydawało.

Publikuję to, bo jest to swego rodzaju forma listu do siebie z przyszłości. Zauważyłem, że potrafi mnie czasem wywalić z torów i sam potrafię siebie na nie z powrotem nakierować, słuchając Michała z przeszłości, który paradoksalnie wtedy potrafił być mądrzejszy. Teraz też udało mi się wyjść z dołka, w którym tkwiłem od dłuższego czasu, więc zostawiam sobie koło ratunkowe na przyszłość, żebym wiedział, jak do tego doszło.

Ogólnie sporo się wydarzyło od czasów Hiszpanii, niestety wiele rzeczy znacząco się pogorszyło. Chcąc wywiązać się pewnych obietnic, by naprawić „błędy” przeszłości, których teraz już raczej błędami nie nazywam. Ciężko nazywać błędem coś, co byś powtórzył za każdym razem niezależnie od konsekwencji, by z czystym sumieniem móc patrzeć w lustro. Udało mi się, niestety ceną, jaką przyszło mi zapłacić, było popadnięcie w stagnację, utrata poczucia sprawczości no i co najgorsze przestałem być najlepszą wersją siebie, którą udało mi się wypracować… Zaliczając ogromny regres…

Wiedzieliśmy, że będziemy stąpać po cienkim lodzie, że szanse na to, że wyjdziemy z tego bez obrażeń, są raczej nikłe… Jednak czym by było życie bez ryzyka… Niestety, kiedy lód pęka i grunt zapada się pod nogami, przychodzi płacić za skutki własnych decyzji, cóż rozerwana noga i serce… Hmm w sumie najważniejsze, że nikt nie zginął. Z drugiej strony czego można było się spodziewać… Dwoje bezdomnych próbowało bawić się w dom… Aktualnie przeprowadzam operację na otwartym sercu, mam nadzieję, że uda się uniknąć otwierania nogi, chociaż wydaje się to raczej mało prawdopodobne.

„Bo za dużo łez na marne gdzieś, wolę być sam, niż rodzić blizny
Chcę już tylko spokój mieć i tlen, i tlen”

Nie powiem, rozjechał mnie emocjonalny pociąg i trochę mi zajęło, zanim doszedłem do siebie. Ostatnio jednak coraz częściej zaczęła mnie odwiedzać moja stara przyjaciółka Santa Muerte, która uświadomiła mi, że to, czym się przejmowałem, raczej nie było tego warte. Zacząłem budzić się w nocy z myślami przebudzenia przynoszącymi ukojenie.

Skoro szklanka się stłukła a mleko się wylało, to odłamki trzeba wyrzucić, żeby się wiecznie nie kaleczyć a syf, który się zrobiło posprzątać, nad rozlanym mlekiem też nie ma co płakać. Na następną „szklankę” trzeba będzie bardziej uważać, z nową świadomością, że potrafi być delikatna i że testowanie, jak wiele jest w stanie wytrzymać, może nie jest najlepszym pomysłem. Jeżeli samemu również się potłukło, to albo tworzysz się na nowo, albo z rozbitych kawałków tworzysz nowy obraz, układankę, mozaikę. Najważniejsze, by nie powtórzyć już więcej tych samych błędów w przyszłości.

„Trochę delikatnej porcelany w rękach
A każdą z nich potłukłem, Ty nie możesz być następna”
Z utworu muminki, co jest dość ironiczne akurat w tym przypadku.

Skoro kolejny most spłonął, a ilość popełnionych błędów sprawiła, że problem w zasadzie sam się rozwiązał… W sumie i tak niewiele można już w tej materii zrobić, bo przeszłości się już i tak nie zmieni, więc pozostaje ruszyć w przyszłość.

Bojąc się utraty wolności w imię miłości, straciłem jedno i drugie. Niby człowiek wiedział, że strach nie jest najlepszym doradcą, ale całe życie uczymy się na błędach. W sumie to właśnie powinienem teraz zrobić, skupić się na tym, by w końcu doprowadzić do tej zmiany, do której tak długo dojrzewałem. Jakkolwiek idiotycznie to nie wyszło i jak bardzo bym tego nie żałował, tak okazuje się, że właśnie chyba wszystko ułożyło się dokładnie tak, abym mógł tego dokonać. Chyba po raz pierwszy w życiu tak naprawdę jestem na to gotów.

„W głowie tylko głos
Nikt nie będzie mi wybierał marzeń
Jeśli tracę coś
Może tego nie potrzebowałem?”

W tym całym bólu okazało się, że dostałem klucz do drzwi, które bałem się otworzyć przez całe życie. Zamknąłem je lata temu i sam przed sobą udawałem, że one nie istnieją. Pewne rzeczy jednak zaszły za daleko, przejadły mi się negatywne emocje, którymi jeszcze nie tak dawno się karmiłem. Ilość bólu, jakiego przyszło mi doświadczyć i rozprzestrzeniać, sprawiła, że wreszcie zdecydowałem się przez nie przejść, by w przyszłości nie musieć już być tamtą wersją siebie.

Musiałem sobie przypomnieć, że kiedy jedne drzwi się zatrzaskują, inne zazwyczaj się otwierają. Jak i również, że nie wszystko jest takie, jak byśmy sobie tego życzyli, ale bardzo często dostajemy dokładnie to, co jest nam potrzebne.

Dotychczas miałem wrażenie, że zataczam jedynie coraz większe kręgi, że im lepszy potrafię się stać, tym równocześnie potrafię bardziej ranić. Niestety za każdym razem wracając do punktu wyjścia. Jakby coś mnie trzymało i nie chciało puścić, teraz chyba po raz pierwszy w życiu znalazłem to, czym to może być.

Żeby poznać i zrozumieć siebie, musiałem wrócić do miejsc i czasów, gdzie nigdy mnie nawet nie było.

Jeżeli zataczam tylko coraz większe kręgi i lecę po orbicie, to jeśli uda mi się zerwać z tym, co nie pozwala mi odlecieć, jeżeli zerwę te kajdany i jeżeli wystarczająco przyspieszę, to może w końcu wyj€bie mnie z orbity?

I pytanie, które kołacze mi w głowie, od kiedy tylko je usłyszałem: Czy myśli Pan, że dałoby radę te części ze sobą jakoś połączyć? Natychmiast rozlało się ono na całą resztę, czy jestem w stanie połączyć ze sobą?

Dziecko i Dorosłego.
Serce i Mózg.
Duszę i Ciało.
Moją Jasną i Ciemną stronę.
Moje skrajności etc.

I podświadomie zacząłem jakoś czuć, że tak, że w końcu zaczynam widzieć nową drogę, która wcześniej była dla mnie niedostępna. Nie wiem czemu, ale odnoszę dziwne wrażenie, że nawet jeśli ja nie znajdę odpowiedzi, to ona znajdzie mnie sama.

Ostatnio skupiliśmy się na integracji serca i umysłu, bo najbardziej mi to ciążyło, miałem wrażenie, że każde ciągnie w swoją stronę, rozrywając mnie przy tym. Jakie było moje zaskoczenie, gdy po tym, jak pozwoliłem im wrócić na swoje miejsce, to one zamieniły się miejscami. Jakkolwiek irracjonalnie by to nie brzmiało, od tamtego czasu mam wrażenie, że zaczynają się lepiej dogadywać. Paradoks, każde z nich chciało mojego dobra, tylko przez to, że nie były się w stanie miedzy sobą porozumieć, czyniąc mnie nieszczęśliwym, co tylko jeszcze bardziej potęgowało cały efekt.

Z początku nie chciałem integrować mojej ciemnej strony, chciałem ją unicestwić, bo uważałem, że krzywdzi mnie i innych. Na szczęście w porę zorientowałem się, że ona tak naprawdę chce mojego dobra i jest gotowa mnie chronić za wszelką cenę. To, że często robi to na podstawie błędnych schematów, przekonań, analiz, przeświadczeń etc. to już niekoniecznie jest jej wina. Z jednej strony cieszę się, że w porę się obudziłem, bo uzmysłowiłem sobie, jak potężna to jest siła, tylko trzeba będzie nią odpowiednio pokierować. Miałem okazję się o tym przekonać w sytuacjach zagrożenia życia, m.in. w Hiszpanii, kiedyś wydawało mi się, że w sytuacji walcz – uciekaj pewnie bym uciekał… Jakież było moje zaskoczenie, gdy moja wola przetrwania okazała się na tyle duża, że opcja uciekaj, nawet nie przeszła przez mój mózg. Nawet gdy oni mieli przewagę liczebną i wzięli mnie z zaskoczenia, obserwowanie wtedy swojego umysłu było bardzo ciekawym i odkrywczym przeżyciem.

Chyba po raz pierwszy w życiu tak naprawdę znalazłem się w stacji, kiedy wszystkiego jest już wystarczająco, bym mógł wreszcie dokonać zmiany. Mam świadomość tego, że mam wszystkie niezbędne zasoby i możliwości, aby tego dokonać, by w końcu móc przejąć kontrolę nad tym, co kiedyś zazwyczaj kontrolowało mnie. Z jednej strony aż wstyd się przyznawać, bo wiem, że mam więcej zasobów i możliwości, których wielu nie będzie miało przez całe swoje życie, a mimo wszystko jednak z tego nie korzystałem…

Wypisując swoje wady, okazało się, że jest ich tyle, że z początku nawet nie wiedziałem, za co miałbym się zabrać… Zaczęło mnie to przytłaczać, przecież tego jest aż tyle… Cały ten ogrom… Z początku mnie to demotywowało i odbierało chęć do działania, do momentu aż coś w końcu zaskoczyło.

Stary, jeżeli będąc nawet tak zjeb@nym i wkładając we wszystko tak mało wysiłku etc., udało Ci się tyle osiągnąć, to pomyśl, co jesteś w stanie osiągnąć i gdzie zajść, jeżeli uda Ci się to zmienić. Nie mając zbyt wiele do zmiany, ciężko jest uzyskać znacznie lepsze efekty. Nagle największe ograniczenie stało się największą szansą. Wszystko, co we mnie najgorsze stało się nagle pełnią potencjału i możliwości, do którego wcześniej nie miałem dostępu.

Nie miałem, bo sam przed sobą udawałem, że tego nie ma, przerzucałem odpowiedzialność na zewnątrz, bo to przecież „nie mogła być moja wina”. Dopiero zrozumienie, że to ja jestem za to w pełni odpowiedzialny, zaakceptowanie tego, że nie jestem idealny i nigdy nie będę, chęć zmiany i podjęcie konkretnych działań. Hmm cóż chyba szykuje się fascynująca podróż.

Tym razem wydaje się inna od wszystkich wcześniejszych, po raz pierwszy mam wrażenie, że nie jest to ucieczka, że w końcu znalazłem dla siebie nowe miejsce i nową drogę zachowując stabilność i balans pośród skrajności. Zrozumiałem, że nie muszę powtarzać już tego samego schematu od bandy do bandy praca na full, fajne efekty, ale życie prywatne w totalnej rozsypce… Następnie zmiana o 180 stopni, by ratować życie prywatne, porzucałem pracę, do momentu aż źródełko nie wysychało i trzeba było znowu wrócić na tę ścieżkę i tak w błędnej spirali. W końcu zrozumiałem, że jestem gotowy zrezygnować ze „spektakularności” na rzecz stabilnego rozwoju.

Chyba po raz pierwszy w życiu zaczynam naprawdę wiedzieć, czego dokładnie chcę i jak mam to osiągnąć. To w sumie całkiem dziwne uczucie, bo wcześniej też mi się „wydawało”, że wiedziałem i rozumiałem, ale cały czas powtarzałem jeden schemat, tylko że jeszcze mocniej… To dziwne, ale coś czuję, że nowe podejście może stawić, że sumarycznie uda mi się i tak osiągnąć znacznie więcej i być może przyćmić wszystko, co udało mi się dotychczas osiągnąć.

Zmiana nastawienia, zniszczona noga i serce, czyżby biednemu zawsze wiatr w oczy? Może wcale nie? Może, jest to wiatr w skrzydła? Jeżeli mam problem nawet z chodzeniem, to czy czasem nie jest to najlepszy moment na to, żeby się w końcu nauczyć latać? Żeby nauczyć się latać, będę musiał wiele za sobą zostawić, przestać dźwigać ciężar, który potrafi mnie przygniatać do ziemi, zerwać kajdany, które nie pozwalają mi iść dalej, ograniczając swobodę.

Wiem, że zmiana mi „trochę” zajmie, ale czas przecież i tak upłynie.

Chciałbym podziękować w tym momencie wszystkim moim przyjaciołom i tym, którzy we mnie nie zwątpili, gdy miałem gorszy okres. Dziękuję, wierzę, że się kiedyś jeszcze odwdzięczę.

I dzięki wujku Google za fajną pamiątkę, która również budzi masę wspomnień.
https://www.google.com/maps/@43.2919323,-2.0693894,3a,75y,276.01h,88.99t/data=!3m6!1e1!3m4!1s2LlODdbZVUXy0m0osCnxDw!2e0!7i16384!8i8192

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *