1111 Dzień wdzięczności.

Chciałem rozpisać się bardziej, ale jakoś nie bardzo mam aktualnie możliwość, ale ten dzień jest dla mnie dość szczególny, bo strzelił mi 1111 dzień wdzięczności, a do 11111 mogę już nie dożyć… Jeżeli robię coś pozytywnego systematycznie przez tyle dni, to musi mieć wartość. To ćwiczenie zawsze wyciąga mnie z gówna, a jest banalnie proste. Każdego dnia wypisujesz minimum 3 rzeczy, za które czujesz wdzięczność. Z początku czasem znalezienie tylko 3 graniczyło z cudem, z czasem podniosłem sobie porzeczkę i wypisuję minimum 5.

Jak by dzień nie był przewalony, jak przychodzi w moim przypadku godzina 21 i wyświetla się powiadomienie z dziennika wdzięczności. To i języki jest stałym elementem mojego wieczornego rytuału i pewnie zostanie już ze mną na zawsze. Nawet najgorszego dnia, zawsze możesz sobie uświadomić, że jest jakieś światełko w tunelu, a dzień wcale nie był tak beznadziejny jak Ci się wydawało.

Tak naprawdę to robię je znacznie dłużej niż 1111 dni, tylko wcześniej robiłem je w wersji papierowej, a potem forma elektroniczna przy zmianie telefonów i niezapisanych historii uległa degradacji.

Nie mam czasu się rozpisywać, ale jeżeli chcesz podnieść jakość swojego życia, polecam spróbować i doczytać więcej. Chyba żadne pojedyncze ćwiczenie tak bardzo nie zmieniło mojego życia.

I: Dlatego lubię z Tobą rozmawiać, bo Ty z nawet największego gówna zawsze wyciągniesz jakiś pozytyw.
To akurat w znacznej mierze jest zasługa tego akurat ćwiczenia.

Dzięki niemu teraz znowu wróciłem też na dobrą drogę, ilekroć nie wywali mnie z torów, niezależnie na jak długo, to zawsze pomaga mi wrócić. Sprawdź i się przekonaj, nie ufaj mi na słowo 😉

Włóczęga part II

„Nie ma już dla mnie znaczenia czy szczęście zostawi mi znowu awizo
Nie mam adresu stałego, więc może dlatego tak długo już za mną błądziło
Uwielbiam burzę, więc idę na żywioł, by nigdy niczego nie nazwać pomyłką, wiesz…”

Tak nieprzygotowany nie byłem chyba jeszcze nigdy 😅, nie mam nawet butów, a w przypadku mojej kostki robi to różnicę, nie wiem nawet, czy jej nie rozwalę pierwszego dnia. W sumie to tak naprawdę niewiele wiem, zero założeń, żadnych oczekiwań, po prostu czuję, że chcę to znowu zrobić, a to, że okoliczności nie sprzyjają to akurat żadna nowość.

Ostatnio temperatura w nocy spadła do 4 stopni… Tyle to ja miałem ostatnim razem, jak wracałem w Brukseli, ale nie ma to, jak w górach. Nawet jeśli to Portugalia ja jak zwykle, same krótkie spodenki, hehe w Grecji jakoś chyba było jednak cieplej. Wydawać by się mogło, że mam już wystarczająco trudno, a jednak sam sobie utrudniam to jeszcze bardziej, a im bardziej to robię, tym bardziej mnie to zaczyna bawić. Pamiętam ten stres za pierwszym razem, a teraz im mam trudnej i im bardziej sobie zaczynam uświadamiać, jak bardzo jestem w dupie, tym bardziej mnie to bawi. Tym razem nawet nie wiem, dokąd idę, ale za to chyba wiem coś ważniejszego, wiem, po co idę.

T: Nie szkoda Ci tej nogi?
Wcześniej bez zastanowienia od razu odparłem, że nie. Dzisiaj bym powiedział, że zerwane więzy bolą bardziej niż pozrywane więzadła.

Zabawne to właśnie te „najgłupsze” nielogiczne i nieracjonalne rzeczy, które czułem, że powinienem zrobić, jakoś wspominam najlepiej i to one mnie chyba najbardziej zmieniły. W sumie niewiele się zmieniło on czasu moich wcześniejszych przemyśleń, mózg już się nauczył, że poradzi sobie niezależnie od tego, gdzie zabierze go serce.

Nie wiem, czy da się wytłumaczyć uczucie, ale chyba nawet nie chce mi się tego robić. Byłem już tam, wiem, że nie będę tam całkowicie szczęśliwy, bo wciąż będzie brakowało jednego cholernie istotnego elementu, ale nigdy nie byłem tak blisko, jak wtedy… A ostatnio jednak znowu zbłądziłem i strasznie chcę, choć odzyskać tamtą wersję. Wcześniej szedłem dla niej, po drodze jednak odnalazłem siebie. Tym razem idę dla siebie i nie mam pojęcia co znajdę.

W podróży jestem innym człowiekiem, ostatnim razem się nie udało utrzymać tego, dokąd udało mi się dojść, nie uda się raczej i tym razem, tym razem chodzi raczej o to, by się trochę poukładać, zanim mnie poskładają, żebym się przypadkiem nie rozsypał.

Nie wiem ile czasu, zejdzie mi dochodzenie do siebie, ale wiem, że będzie musiało do tego dojść, bo mam w planach jeszcze przejść sam siebie, a ostatnio coraz wyraźniej zaczynam słyszeć głos zza oceanów Aya i Cha wołają mnie coraz bardziej, a ja chyba jestem coraz bardziej gotowy na nasze spotkanie.

„Czuję, że muszę odejść, pobyć sam i pobyć inny…”

Włóczęga – ciąg dalszy nastąpił 😍

PS. jeśli nie będę odpowiadać, to najprawdopodobniej wylogowałem się do życia. 😉