Nowy początek – Fenix
Nie traktuj póki co tego poważnie, jestem zmęczony po 60 km podróży z lodówką na plecach, a mimo to postanowiłem kontynuować to, co zacząłem. (Piszę teraz byle co, bez zastanowienia, żeby też zobaczyć jak to będzie wyglądało, nie zastanawiałem się nad tym, co będę teraz pisać… Może szukam tak inspiracji) Będę potrzebować chwili, jestem w podróży i mam tylko telefon… Nie będzie więc póki co wyglądało tak, jak bym sobie życzył, ale może właśnie dokładnie tak powinno wyglądać. Może poprawię to w przyszłości, ale znając życie nie będzie mi się chciało. Tym właśnie chyba jest dla mnie ewolucja (lubię widzieć progres, a możesz go zobaczyć tylko gdy nie byłeś „idealny” od samego początku). Jak na razie jest to reaktywacja bloga, którego kiedyś pisałem nie chwaląc się tym, mimo iż był pod moją domeną 😅😂 Ukrywać też się nie ukrywałem. Wszystkie wpisy ukryłem dopiero, kiedy jedna osoba spytała się czy to moja strona, bo taki mi wzięło nick na WhatsAppie, no, ale zdarzyłem ukryć zanim sprawdził i tak zostało po dziś dzień. Wrzucę pewnie jeszcze swoje stare, ale oficjalne wpisy, bo będę chciał mieć wszystko w jednym miejscu. Później i tak będę musiał to wszystko poprzenosić, bo póki co zrobiłem tylko przekierowanie (szukanie rozwiązań, zamiast wymówek). Póki co tak jest łatwiej, a później coś wymyślę.
Dlaczego Ewolucja Świadomości? Hmm tak też się nazywałe mój Second Brain. Ewolucja jest dla mnie synonimem rozwoju, postępu. Lubię obserwować jak zmienia się moja świadomość, jest to bardzo uwalniające. Kiedyś twierdziłem wręcz, że świadomość jest przekleństwem i ludzie nieświadomi są szczęśliwsi, ta teoria również u mnie ewoluowała. Z jednej strony częściowo dalej uważam, że ludzie nieświadomi mogą być szczęśliwsi, jednakże stają się oni niejako niewolnikami. Świadomość mimo iż często bolesna jest niezbędna do wprowadzania świadomej zmiany, ciężko jest coś zmienić nie mając tego świadomości.
Podobnie chcę zrobić tutaj, bo te podejście ostatnio bardzo mi służy, wyzbycie się oczekiwań na rzecz absolutnej otwartości. Gdybym podczas mojej podróży miał oczekiwania, to bym niedoszacował możliwości świata i tego, co dla mnie przygotował. Aktualnie jestem gotów przyjąć wszystko czego tylko świat będzie chciał mnie nauczyć, a lekcje, które dostaję rozwalają system i to dosłownie na wielu płaszczyznach.
Później pewnie nawet nagram video wprowadzające.
Czym ma to być? Ciężko powiedzieć, nie chcę mieć tutaj oczekiwań i założeń chcę zobaczyć, dokąd mnie to zabierze i co z tego wyrośnie.
Dzisiaj „odpowiadając” na pytanie kiedy planuję wrócić z podróży swoją wypowiedź podsumowałem następująco: to jest żywy twór, którego ja nawet nie mam ochoty zatrzymywać i ja chcę zobaczyć, gdzie mnie to zabierze i pozwalam temu zabrać mnie tam gdzie będzie chciało.
Podobna postawa przyświeca mi w trakcie tej podróży, wyzbycie się oczekiwań na rzecz absolutnej otwartości. Gdybym miał oczekiwania to bym nie doszacował tego, co świat dla mnie przygotował. Przyjmę wszystko czego tylko będziesz chciał mnie nauczyć.
Ps. znalazłem pierwszy wpis na tym blogu (może kiedyś dokopię się do wpisów z pozostałych blogów) i postanowiłem go znowu upublicznić. Hehe pozostałe będę musiał przeczytać, bo nie pamiętam o czym tam pisałem.
PS. Wrzuciłem, większość oficjalnych wpisów, ale bez zdjęć czy filmików. Hmm zabawne jak moja świadomość jednak ewoluowała od tamtego czasu
1111 Dzień wdzięczności.
Chciałem rozpisać się bardziej, ale jakoś nie bardzo mam aktualnie możliwość, ale ten dzień jest dla mnie dość szczególny, bo strzelił mi 1111 dzień wdzięczności, a do 11111 mogę już nie dożyć… Jeżeli robię coś pozytywnego systematycznie przez tyle dni, to musi mieć wartość. To ćwiczenie zawsze wyciąga mnie z gówna, a jest banalnie proste. Każdego dnia wypisujesz minimum 3 rzeczy, za które czujesz wdzięczność. Z początku czasem znalezienie tylko 3 graniczyło z cudem, z czasem podniosłem sobie porzeczkę i wypisuję minimum 5.

Jak by dzień nie był przewalony, jak przychodzi w moim przypadku godzina 21 i wyświetla się powiadomienie z dziennika wdzięczności. To i języki jest stałym elementem mojego wieczornego rytuału i pewnie zostanie już ze mną na zawsze. Nawet najgorszego dnia, zawsze możesz sobie uświadomić, że jest jakieś światełko w tunelu, a dzień wcale nie był tak beznadziejny jak Ci się wydawało.
Tak naprawdę to robię je znacznie dłużej niż 1111 dni, tylko wcześniej robiłem je w wersji papierowej, a potem forma elektroniczna przy zmianie telefonów i niezapisanych historii uległa degradacji.
Nie mam czasu się rozpisywać, ale jeżeli chcesz podnieść jakość swojego życia, polecam spróbować i doczytać więcej. Chyba żadne pojedyncze ćwiczenie tak bardzo nie zmieniło mojego życia.

I: Dlatego lubię z Tobą rozmawiać, bo Ty z nawet największego gówna zawsze wyciągniesz jakiś pozytyw.
To akurat w znacznej mierze jest zasługa tego akurat ćwiczenia.
Dzięki niemu teraz znowu wróciłem też na dobrą drogę, ilekroć nie wywali mnie z torów, niezależnie na jak długo, to zawsze pomaga mi wrócić. Sprawdź i się przekonaj, nie ufaj mi na słowo 😉
Włóczęga part II
„Nie ma już dla mnie znaczenia czy szczęście zostawi mi znowu awizo
Nie mam adresu stałego, więc może dlatego tak długo już za mną błądziło
Uwielbiam burzę, więc idę na żywioł, by nigdy niczego nie nazwać pomyłką, wiesz…”
Tak nieprzygotowany nie byłem chyba jeszcze nigdy 😅, nie mam nawet butów, a w przypadku mojej kostki robi to różnicę, nie wiem nawet, czy jej nie rozwalę pierwszego dnia. W sumie to tak naprawdę niewiele wiem, zero założeń, żadnych oczekiwań, po prostu czuję, że chcę to znowu zrobić, a to, że okoliczności nie sprzyjają to akurat żadna nowość.
Ostatnio temperatura w nocy spadła do 4 stopni… Tyle to ja miałem ostatnim razem, jak wracałem w Brukseli, ale nie ma to, jak w górach. Nawet jeśli to Portugalia ja jak zwykle, same krótkie spodenki, hehe w Grecji jakoś chyba było jednak cieplej. Wydawać by się mogło, że mam już wystarczająco trudno, a jednak sam sobie utrudniam to jeszcze bardziej, a im bardziej to robię, tym bardziej mnie to zaczyna bawić. Pamiętam ten stres za pierwszym razem, a teraz im mam trudnej i im bardziej sobie zaczynam uświadamiać, jak bardzo jestem w dupie, tym bardziej mnie to bawi. Tym razem nawet nie wiem, dokąd idę, ale za to chyba wiem coś ważniejszego, wiem, po co idę.
T: Nie szkoda Ci tej nogi?
Wcześniej bez zastanowienia od razu odparłem, że nie. Dzisiaj bym powiedział, że zerwane więzy bolą bardziej niż pozrywane więzadła.
Zabawne to właśnie te „najgłupsze” nielogiczne i nieracjonalne rzeczy, które czułem, że powinienem zrobić, jakoś wspominam najlepiej i to one mnie chyba najbardziej zmieniły. W sumie niewiele się zmieniło on czasu moich wcześniejszych przemyśleń, mózg już się nauczył, że poradzi sobie niezależnie od tego, gdzie zabierze go serce.
Nie wiem, czy da się wytłumaczyć uczucie, ale chyba nawet nie chce mi się tego robić. Byłem już tam, wiem, że nie będę tam całkowicie szczęśliwy, bo wciąż będzie brakowało jednego cholernie istotnego elementu, ale nigdy nie byłem tak blisko, jak wtedy… A ostatnio jednak znowu zbłądziłem i strasznie chcę, choć odzyskać tamtą wersję. Wcześniej szedłem dla niej, po drodze jednak odnalazłem siebie. Tym razem idę dla siebie i nie mam pojęcia co znajdę.
W podróży jestem innym człowiekiem, ostatnim razem się nie udało utrzymać tego, dokąd udało mi się dojść, nie uda się raczej i tym razem, tym razem chodzi raczej o to, by się trochę poukładać, zanim mnie poskładają, żebym się przypadkiem nie rozsypał.
Nie wiem ile czasu, zejdzie mi dochodzenie do siebie, ale wiem, że będzie musiało do tego dojść, bo mam w planach jeszcze przejść sam siebie, a ostatnio coraz wyraźniej zaczynam słyszeć głos zza oceanów Aya i Cha wołają mnie coraz bardziej, a ja chyba jestem coraz bardziej gotowy na nasze spotkanie.
„Czuję, że muszę odejść, pobyć sam i pobyć inny…”
Włóczęga – ciąg dalszy nastąpił 😍
PS. jeśli nie będę odpowiadać, to najprawdopodobniej wylogowałem się do życia. 😉
Lekcja szczęścia i biznesu od „nieżebrzącego żebraka”.
Z cyklu: Lekcje, które oferowało mi życie (za tą nawet zapłaciłem), ale zrozumiałem je dopiero na własnych błędach.
To spotkanie dało mi sporo do myślenia. O lekcji, którą dostałem, rozmyślałem wiele dni i w sumie robię to po dziś dzień. Sporo osób mówi, że mam bardzo dobrą pamięć, zazwyczaj odpowiadam, że to prawda, niestety strasznie wybiórczą. Na moje nieszczęście zazwyczaj zapominam o bardzo ważnych lekcjach… Dlatego zacząłem ostatnio spisywać te dla mnie najważniejsze.
W trakcie mojej włóczęgi sklepy były wielokrotnie moim punktem docelowym. Pozwalają one chwilę odsapnąć i uzupełnić zapasy. (W wielu z nich jest „zakaz” zabierania plecaka na sklep, są do tego specjalne stanowiska, by móc go zostawić. Osobiście z początku wielokrotnie go łamałem, z obawy przed kolejną „utratą wszystkiego”, z czasem jednak zacząłem mieć wywalone i z największą radością zdejmowałem go, żeby dać odpocząć plecom)
Po zakupach ergonomia nazywała uzupełnić najpierw zapasy w żołądku, żeby nie musieć dźwigać dodatkowego ciężaru, dlatego bardzo często jadłem w okolicy sklepów, a co za tym idzie i wiele udało mi się dostrzec. Uwielbiam być cichym obserwatorem, niesłyszalnym dźwiękiem tła, niewidzialnym cieniem otoczenia. Pod sklepami często można zaobserwować ludzi proszących o jałmużnę, choć w przypadku niektórych słowo „proszących” jest ogromnym eufemizmem… Niektórzy wręcz oczekują i wymuszą, żebyś oddał im swoje pieniądze, a kiedy tego nie zrobisz, potrafią reagować nawet agresją, okazując przy tym swoje oburzenie, na mnie chyba nawet rzucono kilka uroków… Hmm może w tym tkwił „sekret” moich ostatnich niepowodzeń? 🤔😅
Ta historia jednak będzie o kimś zupełnie innym…
17 septiembre 2022, Hoznayo, España.
Wchodząc do sklepu, przywitał się ze mną, tak jak wtedy założyłem „żebrak”, zrobił to z uśmiechem na ustach i entuzjazmem, jakiego dawno u nikogo nie wiedziałem. Początkowo wprawiło mnie w lekkie zdumienie, mimo wszystko jednak minąłem go i udałem się na zakupy. Wyjątkowość tej sytuacji i tego człowieka miała się mi objawić dopiero za chwilę.
Po wejściu od razu zauważyłem pierwsze gniazdko, po zakupach dostrzegłem również, że była jeszcze toaleta, okazało się, że w niej było też gniazdko, więc się przeniosłem tam. Nie odpuszczałem takich „okazji” do podładowania sprzętu. (W sumie w „zdobywaniu” energii chyba nie jestem taki zły, bo telefon nie rozładował mi się ani razu przez 74 dni bezdomności).
Łazienka była przy samym wejściu, więc doskonale było słychać, co się dzieje na zewnątrz, słyszałem jak ów „żebrak” rozmawiał z ludźmi, wychodziłem też na zewnątrz, jednocześnie pilnując swojego „dobytku” i bacznie obserwowałem, co się dzieje dookoła.
Ten gość był jakiś niesamowity, tak inny od reszty, którą do tej pory miałem okazję widzieć. Uśmiechnięty od ucha do ucha, miły, uprzejmy, każdemu mówił dzień dobry i do widzenia, z każdym znajdywał jakiś temat do rozmów. Ludzie sami do niego lgnęli i dawali pieniądze, uśmiechali się na jego widok, nawet gdy ktoś szedł smutny, po rozmowie z nim się rozpromieniał, był takim pozytywnym promykiem budzącym uśmiech.
Im dłużej go obserwowałem, tym większą miałem ochotę, żeby z nim porozmawiać, po czasie, gdy wyszedłem, on akurat poszedł do toalety, minęliśmy się w sumie w drzwiach. Zostawił wszystkie swoje rzeczy przed sklepem, nie zabrał nawet pieniędzy… W międzyczasie nawet gdy go nie było, ludzie dalej rzucali mu pieniądze… Wtedy już wiedziałem, że nie odejdę stamtąd, dopóki nie zadam mu jednego pytania.
Gdy już wyszedł, zagadałem go, dając również garść drobniaków, co dla mnie również było pozbywanie się balastu. Powiedziałem mu, że go obserwowałem i że muszę go o coś spytać: Dlaczego jesteś taki szczęśliwy? Bardzo się zdziwił, jakby nikt nigdy w życiu go jeszcze o to nie pytał… Lubię zadawać pytania, których inni nie zadają, a dla mnie są oczywiste i istotne.
Nasza rozmowa trwała z półtorej godziny, ale najważniejszymi z jej elementów była dewiza, jaką się kierował. Powiedział mi, że jest miły dla każdego, bo nigdy nie wiesz, kto jest kim.
Jest miły dla każdego, bo taką ma wizję życia, bo dobrze się żyje, będąc miłym dla wszystkich. Był przy tym naprawdę bardzo ludzki i życzliwy, w żadnym stopniu nie był roszczeniowy, ciężko to opisać słowami, ale nie dało się nie odczuć jego wyjątkowości.
Wolałem posłuchać historii człowieka, który opowiadał mi, jak niewiele jest potrzebne do szczęścia od kogoś, kto wydawać by się mogło, że miał naprawdę niewiele, ale prawdziwie wyglądał na szczęśliwego, niż słuchać tych wszystkich ludzi „sukcesu”, którzy wymieniają tysiące warunków i powodów, które muszą zostać spełnione, żeby móc być szczęśliwymi… Choć gdy tak na nich czasem patrzysz, to możesz odnieść wrażenie, że oni wcale nie są szczęśliwi. Z czasem przestałem wierzyć im na słowo i zacząłem szukać własnej ścieżki.
W trakcie rozmowy okazało się, że pochodzi z Ghany, nie był bezdomny i ma wielu przyjaciół. Dowiedziawszy się, że jestem z Polski, uradował się jeszcze bardziej i opowiadał mi, jak pracował we Francji z Polakami.
Jak się również okazało, on tak naprawdę nie żebrał, powiedział, że nigdy nie prosi o pieniądze, bo jak sam stwierdził, nie każdy ma, żeby mu dać. On po prostu jest sobą i mówi dzień dobry i do widzenia, „tylko” tyle. Ludzie sami dają mu pieniądze, a on jest pozytywny dla każdego niezależnie od tego, czy ktoś mu coś da, czy nie. Może właśnie to odróżnia go tak od całej reszty, bo niektórzy wręcz wymagają tego, żebyś im dał, próbując wywierać presję, dlatego to jest tak dziwne i tak inne. Z chęcią rozmawiał z każdym, kto wykazał chęć do konwersacji, znajdując z każdym wspólne tematy do rozmów. Podczas naszej rozmowy również dołączali się też inni ludzie, z którymi miał już zbudowane relacje, kontynuując ich historie, można powiedzieć, że miał tam swoich przyjaciół. Jest takim promykiem słońca w ich życiu, katalizatorem uśmiechu, bo niektórzy naprawdę są smutni, a on wnosi trochę pozytywnej energii do ich życia.
To akurat mi samemu dało sporo do myślenia i rozmyślanie po dziś dzień. Już wtedy zauważyłem, że tak naprawdę wielu ludzi wyznaje podobną zasadę do niego, tylko coś im się za przeproszeniem popi€rdoliło i robią to źle (w tym niestety często i ja)… Wychodząc z założenia, że nigdy nie wiesz, kto jest kim i dlatego są tak samo „beznadziejni” dla wszystkich…
Z naszego spotkania wyciągnąłem również lekcje biznesowe, o których miałem tutaj pisać, ale chyba jednak zostawię sobie to na kiedy indziej, gdyż mam tendencję, do rozwlekania się. Może kiedyś popełnię na ten temat większy wpis, bo kiedyś nawet stworzyłem sobie listę sposobów na zarabianie, jeśli skończyłbym na ulicy.
Teraz tylko wspomnę o najważniejszym, ten człowiek jak większość pewnie by pomyślała tak samo, jak i ja „żebrak”. Hmm ja niby mało nie zarabiam, obiektywnie patrząc, zarabiam znacznie więcej niż średnia, ale nie piszę tego, żeby się teraz tym chwalić, wręcz przeciwnie. Ten nieżebrzący żebrak jak udało mi się zaobserwować (będąc wystarczająco spostrzegawczym i nie najgorszym z matmy), zarabia więcej ode mnie… Gdzie zbłądziłem, gdzie popełniłem błąd? Skoro ktoś, siedząc pod sklepem, wyciąga więcej ode mnie, za mówienie dzień dobry i do widzenia, będąc przy tym miłym dla ludzi…
Historia ta przypomniała mi również o innych zapomnianych przeze mnie lekcjach i przemyśleniach, na temat, których pewnie więcej będzie w przyszłości:
- Jak niewiele jest potrzebne do szczęścia, gdy najszczęśliwszy byłem, posiadając najmniej – Lekcje z włóczęgi.
- Czasami, żeby być szczęśliwym, wystarczy tylko odrzucić to, co wmawiają Ci, że musisz mieć czy posiadać – Lekcja o „gównie” zawiniętym w piękny papierek.
- Czasami wystarczy być po prostu miłym (coś, czego nie potrafiłem ostatnio zrobić, mając zgrzyt między tym a bronieniem własnych granic) Z tego zrodziła się kolejna lekcja, którą właśnie przepracowuję, odnośnie granic. Sam „uwielbiałem” je przekraczać, swoje własne, niestety również i innych, przez co ich nie respektowałem, nie umiałem ich wyznaczać i bronić. Teraz szukam balansu między granicami a byciem miłym. Niestety samo „bycie miłym” bardzo często było przez innych wykorzystywane i nadużywane i może dlatego przestałem taki być. Teraz chcę opanować jedno i drugie odnajdując w tym symbiozę – Lekcje od M, życia i „nieżebrzącego żebraka”.
- Szkoda życia na kłótnie – Lekcja od Mamy.
- Wolisz mieć rację czy być szczęśliwy? – Lekcja od przyjaciół.
- Bądź zmianą, która pragniesz ujrzeć w świecie – Lekcja od starego wędrowca.
- Zapomniałem również, że wartość kryje się we mnie nie w rzeczach – Lekcja, gdy okradli mnie w Portugalii.
Lekcja bonusowa, o której chciałem pisać ostatnio, ale gdzieś mi uciekła: „Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą…” – Kiedyś wydawało mi się, że tyczy się to umarłych, a teraz już zrozumiałem, że traktuje to również o żywych.
Jest tych lekcji znacznie więcej, kiedyś pewnie rozpiszę się bardziej, możliwe, że do tego wpisu powstanie również kilka „dodatków”, bo ostatnio naprawdę sporo ciekawych rzeczy się dzieje, zabawne, bo nawet mnie zaskakują, ale o tym może kiedy indziej… Miłego 😉
„Z każdym krokiem bliżej siebie, dalej od niej
Pod chmurami wyrzuciłem w przepaść garść pełną wspomnień
Bo jeśli sny i złudzenia zastąpią wolę
Gwiazdy stracą blask, smutek przejmie kontrolę”
Dawno nie pisałem nic dłuższego, akurat pomysł na ten wpis wielokrotnie ewoluował, przez ostatnie miesiące przybierając zupełnie inne formy. Słowem wyjaśnienia, ten wpis pewnie będzie długi i enigmatyczny, a to głównie z tego względu, że jak większość z moich wpisów jest pisany głównie dla mnie. Czasem jednak zdarza się, że ktoś wyciągnie z moich „wypocin” coś dla siebie, jak się okazało po czasie, było takich osób więcej, niż mi się wydawało.
Publikuję to, bo jest to swego rodzaju forma listu do siebie z przyszłości. Zauważyłem, że potrafi mnie czasem wywalić z torów i sam potrafię siebie na nie z powrotem nakierować, słuchając Michała z przeszłości, który paradoksalnie wtedy potrafił być mądrzejszy. Teraz też udało mi się wyjść z dołka, w którym tkwiłem od dłuższego czasu, więc zostawiam sobie koło ratunkowe na przyszłość, żebym wiedział, jak do tego doszło.
Ogólnie sporo się wydarzyło od czasów Hiszpanii, niestety wiele rzeczy znacząco się pogorszyło. Chcąc wywiązać się pewnych obietnic, by naprawić „błędy” przeszłości, których teraz już raczej błędami nie nazywam. Ciężko nazywać błędem coś, co byś powtórzył za każdym razem niezależnie od konsekwencji, by z czystym sumieniem móc patrzeć w lustro. Udało mi się, niestety ceną, jaką przyszło mi zapłacić, było popadnięcie w stagnację, utrata poczucia sprawczości no i co najgorsze przestałem być najlepszą wersją siebie, którą udało mi się wypracować… Zaliczając ogromny regres…
Wiedzieliśmy, że będziemy stąpać po cienkim lodzie, że szanse na to, że wyjdziemy z tego bez obrażeń, są raczej nikłe… Jednak czym by było życie bez ryzyka… Niestety, kiedy lód pęka i grunt zapada się pod nogami, przychodzi płacić za skutki własnych decyzji, cóż rozerwana noga i serce… Hmm w sumie najważniejsze, że nikt nie zginął. Z drugiej strony czego można było się spodziewać… Dwoje bezdomnych próbowało bawić się w dom… Aktualnie przeprowadzam operację na otwartym sercu, mam nadzieję, że uda się uniknąć otwierania nogi, chociaż wydaje się to raczej mało prawdopodobne.
„Bo za dużo łez na marne gdzieś, wolę być sam, niż rodzić blizny
Chcę już tylko spokój mieć i tlen, i tlen”
Nie powiem, rozjechał mnie emocjonalny pociąg i trochę mi zajęło, zanim doszedłem do siebie. Ostatnio jednak coraz częściej zaczęła mnie odwiedzać moja stara przyjaciółka Santa Muerte, która uświadomiła mi, że to, czym się przejmowałem, raczej nie było tego warte. Zacząłem budzić się w nocy z myślami przebudzenia przynoszącymi ukojenie.
Skoro szklanka się stłukła a mleko się wylało, to odłamki trzeba wyrzucić, żeby się wiecznie nie kaleczyć a syf, który się zrobiło posprzątać, nad rozlanym mlekiem też nie ma co płakać. Na następną „szklankę” trzeba będzie bardziej uważać, z nową świadomością, że potrafi być delikatna i że testowanie, jak wiele jest w stanie wytrzymać, może nie jest najlepszym pomysłem. Jeżeli samemu również się potłukło, to albo tworzysz się na nowo, albo z rozbitych kawałków tworzysz nowy obraz, układankę, mozaikę. Najważniejsze, by nie powtórzyć już więcej tych samych błędów w przyszłości.
„Trochę delikatnej porcelany w rękach
A każdą z nich potłukłem, Ty nie możesz być następna”
Z utworu muminki, co jest dość ironiczne akurat w tym przypadku.
Skoro kolejny most spłonął, a ilość popełnionych błędów sprawiła, że problem w zasadzie sam się rozwiązał… W sumie i tak niewiele można już w tej materii zrobić, bo przeszłości się już i tak nie zmieni, więc pozostaje ruszyć w przyszłość.
Bojąc się utraty wolności w imię miłości, straciłem jedno i drugie. Niby człowiek wiedział, że strach nie jest najlepszym doradcą, ale całe życie uczymy się na błędach. W sumie to właśnie powinienem teraz zrobić, skupić się na tym, by w końcu doprowadzić do tej zmiany, do której tak długo dojrzewałem. Jakkolwiek idiotycznie to nie wyszło i jak bardzo bym tego nie żałował, tak okazuje się, że właśnie chyba wszystko ułożyło się dokładnie tak, abym mógł tego dokonać. Chyba po raz pierwszy w życiu tak naprawdę jestem na to gotów.
„W głowie tylko głos
Nikt nie będzie mi wybierał marzeń
Jeśli tracę coś
Może tego nie potrzebowałem?”
W tym całym bólu okazało się, że dostałem klucz do drzwi, które bałem się otworzyć przez całe życie. Zamknąłem je lata temu i sam przed sobą udawałem, że one nie istnieją. Pewne rzeczy jednak zaszły za daleko, przejadły mi się negatywne emocje, którymi jeszcze nie tak dawno się karmiłem. Ilość bólu, jakiego przyszło mi doświadczyć i rozprzestrzeniać, sprawiła, że wreszcie zdecydowałem się przez nie przejść, by w przyszłości nie musieć już być tamtą wersją siebie.
Musiałem sobie przypomnieć, że kiedy jedne drzwi się zatrzaskują, inne zazwyczaj się otwierają. Jak i również, że nie wszystko jest takie, jak byśmy sobie tego życzyli, ale bardzo często dostajemy dokładnie to, co jest nam potrzebne.
Dotychczas miałem wrażenie, że zataczam jedynie coraz większe kręgi, że im lepszy potrafię się stać, tym równocześnie potrafię bardziej ranić. Niestety za każdym razem wracając do punktu wyjścia. Jakby coś mnie trzymało i nie chciało puścić, teraz chyba po raz pierwszy w życiu znalazłem to, czym to może być.
Żeby poznać i zrozumieć siebie, musiałem wrócić do miejsc i czasów, gdzie nigdy mnie nawet nie było.
Jeżeli zataczam tylko coraz większe kręgi i lecę po orbicie, to jeśli uda mi się zerwać z tym, co nie pozwala mi odlecieć, jeżeli zerwę te kajdany i jeżeli wystarczająco przyspieszę, to może w końcu wyj€bie mnie z orbity?
I pytanie, które kołacze mi w głowie, od kiedy tylko je usłyszałem: Czy myśli Pan, że dałoby radę te części ze sobą jakoś połączyć? Natychmiast rozlało się ono na całą resztę, czy jestem w stanie połączyć ze sobą?
Dziecko i Dorosłego.
Serce i Mózg.
Duszę i Ciało.
Moją Jasną i Ciemną stronę.
Moje skrajności etc.
I podświadomie zacząłem jakoś czuć, że tak, że w końcu zaczynam widzieć nową drogę, która wcześniej była dla mnie niedostępna. Nie wiem czemu, ale odnoszę dziwne wrażenie, że nawet jeśli ja nie znajdę odpowiedzi, to ona znajdzie mnie sama.
Ostatnio skupiliśmy się na integracji serca i umysłu, bo najbardziej mi to ciążyło, miałem wrażenie, że każde ciągnie w swoją stronę, rozrywając mnie przy tym. Jakie było moje zaskoczenie, gdy po tym, jak pozwoliłem im wrócić na swoje miejsce, to one zamieniły się miejscami. Jakkolwiek irracjonalnie by to nie brzmiało, od tamtego czasu mam wrażenie, że zaczynają się lepiej dogadywać. Paradoks, każde z nich chciało mojego dobra, tylko przez to, że nie były się w stanie miedzy sobą porozumieć, czyniąc mnie nieszczęśliwym, co tylko jeszcze bardziej potęgowało cały efekt.
Z początku nie chciałem integrować mojej ciemnej strony, chciałem ją unicestwić, bo uważałem, że krzywdzi mnie i innych. Na szczęście w porę zorientowałem się, że ona tak naprawdę chce mojego dobra i jest gotowa mnie chronić za wszelką cenę. To, że często robi to na podstawie błędnych schematów, przekonań, analiz, przeświadczeń etc. to już niekoniecznie jest jej wina. Z jednej strony cieszę się, że w porę się obudziłem, bo uzmysłowiłem sobie, jak potężna to jest siła, tylko trzeba będzie nią odpowiednio pokierować. Miałem okazję się o tym przekonać w sytuacjach zagrożenia życia, m.in. w Hiszpanii, kiedyś wydawało mi się, że w sytuacji walcz – uciekaj pewnie bym uciekał… Jakież było moje zaskoczenie, gdy moja wola przetrwania okazała się na tyle duża, że opcja uciekaj, nawet nie przeszła przez mój mózg. Nawet gdy oni mieli przewagę liczebną i wzięli mnie z zaskoczenia, obserwowanie wtedy swojego umysłu było bardzo ciekawym i odkrywczym przeżyciem.
Chyba po raz pierwszy w życiu tak naprawdę znalazłem się w stacji, kiedy wszystkiego jest już wystarczająco, bym mógł wreszcie dokonać zmiany. Mam świadomość tego, że mam wszystkie niezbędne zasoby i możliwości, aby tego dokonać, by w końcu móc przejąć kontrolę nad tym, co kiedyś zazwyczaj kontrolowało mnie. Z jednej strony aż wstyd się przyznawać, bo wiem, że mam więcej zasobów i możliwości, których wielu nie będzie miało przez całe swoje życie, a mimo wszystko jednak z tego nie korzystałem…
Wypisując swoje wady, okazało się, że jest ich tyle, że z początku nawet nie wiedziałem, za co miałbym się zabrać… Zaczęło mnie to przytłaczać, przecież tego jest aż tyle… Cały ten ogrom… Z początku mnie to demotywowało i odbierało chęć do działania, do momentu aż coś w końcu zaskoczyło.
Stary, jeżeli będąc nawet tak zjeb@nym i wkładając we wszystko tak mało wysiłku etc., udało Ci się tyle osiągnąć, to pomyśl, co jesteś w stanie osiągnąć i gdzie zajść, jeżeli uda Ci się to zmienić. Nie mając zbyt wiele do zmiany, ciężko jest uzyskać znacznie lepsze efekty. Nagle największe ograniczenie stało się największą szansą. Wszystko, co we mnie najgorsze stało się nagle pełnią potencjału i możliwości, do którego wcześniej nie miałem dostępu.
Nie miałem, bo sam przed sobą udawałem, że tego nie ma, przerzucałem odpowiedzialność na zewnątrz, bo to przecież „nie mogła być moja wina”. Dopiero zrozumienie, że to ja jestem za to w pełni odpowiedzialny, zaakceptowanie tego, że nie jestem idealny i nigdy nie będę, chęć zmiany i podjęcie konkretnych działań. Hmm cóż chyba szykuje się fascynująca podróż.
Tym razem wydaje się inna od wszystkich wcześniejszych, po raz pierwszy mam wrażenie, że nie jest to ucieczka, że w końcu znalazłem dla siebie nowe miejsce i nową drogę zachowując stabilność i balans pośród skrajności. Zrozumiałem, że nie muszę powtarzać już tego samego schematu od bandy do bandy praca na full, fajne efekty, ale życie prywatne w totalnej rozsypce… Następnie zmiana o 180 stopni, by ratować życie prywatne, porzucałem pracę, do momentu aż źródełko nie wysychało i trzeba było znowu wrócić na tę ścieżkę i tak w błędnej spirali. W końcu zrozumiałem, że jestem gotowy zrezygnować ze „spektakularności” na rzecz stabilnego rozwoju.
Chyba po raz pierwszy w życiu zaczynam naprawdę wiedzieć, czego dokładnie chcę i jak mam to osiągnąć. To w sumie całkiem dziwne uczucie, bo wcześniej też mi się „wydawało”, że wiedziałem i rozumiałem, ale cały czas powtarzałem jeden schemat, tylko że jeszcze mocniej… To dziwne, ale coś czuję, że nowe podejście może stawić, że sumarycznie uda mi się i tak osiągnąć znacznie więcej i być może przyćmić wszystko, co udało mi się dotychczas osiągnąć.
Zmiana nastawienia, zniszczona noga i serce, czyżby biednemu zawsze wiatr w oczy? Może wcale nie? Może, jest to wiatr w skrzydła? Jeżeli mam problem nawet z chodzeniem, to czy czasem nie jest to najlepszy moment na to, żeby się w końcu nauczyć latać? Żeby nauczyć się latać, będę musiał wiele za sobą zostawić, przestać dźwigać ciężar, który potrafi mnie przygniatać do ziemi, zerwać kajdany, które nie pozwalają mi iść dalej, ograniczając swobodę.
Wiem, że zmiana mi „trochę” zajmie, ale czas przecież i tak upłynie.
Chciałbym podziękować w tym momencie wszystkim moim przyjaciołom i tym, którzy we mnie nie zwątpili, gdy miałem gorszy okres. Dziękuję, wierzę, że się kiedyś jeszcze odwdzięczę.
I dzięki wujku Google za fajną pamiątkę, która również budzi masę wspomnień.
https://www.google.com/maps/@43.2919323,-2.0693894,3a,75y,276.01h,88.99t/data=!3m6!1e1!3m4!1s2LlODdbZVUXy0m0osCnxDw!2e0!7i16384!8i8192
No i sobie nie sprawdzisz 😂
Co tak naprawdę wydarzyło się na Camino de Santiago i jak odnalazłem siebie.
O wielu rzeczach nie pisałem rok temu, bo uznałem, że wtedy było ważniejsze co innego. Nie pisałem o tym wcześniej i niewiele osób wiedziało o tym, co tak naprawdę wydarzyło się podczas tej drogi i jak udało mi się odnaleźć siebie.
Pisałem, że były to 102 km, 23 godz i 29 min nieustannego marszu, nie dając ani razu odpocząć nogom. Miały być 102, dlatego tak napisałem, finalnie było to minimum ze 110 km, bo wielokrotnie zgubiłem się na trasie… Nie wiedzieć czemu trasa, która prowadziła przez górzyste szlaki, lasy itp. w nocy nie była oświetlona…
Idąc w butach za 10 €, dwoma plecakami, które okazały mi się nie przydatne, bo po wyjściu z mieszkania stwierdziłem, że skoro to miały być tylko 102 km, to by nadać temu większe znaczenie, postaram się zrobić całą trasę, ani razu nie siadając i nie dając nogom odpocząć.
Przez to plecaki stały się mi zbyteczne i okazały się moim gwoździem do trumny, bo bolały już nie tylko nogi, ale i całe ciało. W trakcie marszu zgubiłem wodę, więc zrywałem pomarańcze, niestety nie były one takie jak ze sklepu… Ich kwas sprawił, że przez ząb spuchła mi połowa twarzy.
Gdy wbijasz w nawigację i widzisz, że przez 3 km szedłeś w złą stronę i teraz musisz wrócić i to już sprawia, że jesteś 6 km w plecy, nie to jest jednak najgorsze… Nie masz już sił, a nawigacja Ci pokazuje, że przed Tobą jeszcze ponad 6,5 h marszu…
Idąc w butach ze szmaty po ciemku przez las i górskie ścieżki uderzasz palcami w wystające korzenie i kamienie, kilkukrotnie prawie skręcając przy tym kostki…
Dodatkowo szedłem bez muzyki, by jeszcze bardziej sobie to utrudnić, chciałem zostać sam na sam ze swoimi myślami, a gdy po 60 km ciało zaczęło mi już powoli odmawiać posłuszeństwa, myśli wcale nie były już po mojej stronie… Wręcz przeciwnie, nieustannie miałem w głowie myśli, by się poddać albo chociaż na chwilę usiąść i dać odpocząć nogom… Szczególnie intensywne podczas marszu, za sprawą bólu w momentach, gdy pękały kolejne odciski na stopach…
200 myśli na sekundę, by usiąść, by się poddać, wiedziałem, że nie mogę, wiedziałem, że nie idę tam dla siebie, a przynajmniej tak mi się wtedy wydawało… Podczas gdy po raz kolejny zgubiłem się już w Santiago de Compostela, znowu wbiłem w nawigację, pokazała coś koło 5 km, zrobiłem kilkadziesiąt metrów i znalazłem punkt z tabliczką.
Wystawiony na próbę po raz pierwszy. Kto będzie wiedział?
Gdy znalazłem mapkę z punktem i zobaczyłem 7,5 km zamiast 5, które pokazywała nawigacja, stwierdziłem z oburzeniem, że to pierd#lę i idę według nawigacji… Przeszedłem z jakieś 10, może 15 metrów, po czym stanąłem i zacząłem się bić z myślami. Przeszedłem ponad 100 km, czy naprawdę chcę się poddać pod koniec? Wróciłem do mapki walczyć dalej z myślami.
Czułem się nie fair wobec wszystkich tych, którzy ukończyli wyznaczoną trasę. Kto będzie wiedział? Przecież nikt z tych ludzi się o tym nie dowie… Jednak wizja skrócenia tej męczarni o godzinę wygrała i ruszyłem znowu z nawigacją, zatrzymując się dokładnie w tym samym miejscu co chwilę wcześniej.
Kolejne fale myśli zaczęły kłębić mi się w głowie, wróciłem znowu do mapki, wiedziałem, że co najmniej jedna osoba z moich znajomych z łatwością by przeliczyła moje tempo i wiedziałaby, że oszukałem. Ch#j najwyżej napiszę, że doszedłem później… Kto będzie wiedział? Znowu ruszyłem drogą na skróty, po raz 3 zatrzymując się dokładnie w tym samym miejscu i po raz kolejny decydując się jednak powrócić.
Wystawiony na próbę po raz trzeci. Znów padło to samo pytanie: Kto będzie wiedział?
Tym razem jednak coś się zmieniło… A odpowiedź, która wtedy padła zmieniła wszystko. W tamtym momencie sprawiła, że odnalazłem siebie, mimo iż w zasadzie powinna być oczywista.
Kto będzie wiedział? JA będę wiedział!
W Pontavedra po raz pierwszy odnalazłem spokój w życiu, a w Tamtym momencie chyba tak naprawdę po raz pierwszy naprawdę odnalazłem siebie. Te 3 słowa zmieniły wszystko, wtedy zrozumiałem, że nie ma już drogi odwrotu, a jedyną słuszną drogą była ta, którą podpowiadało mi serce. I choć odpowiedź ta powinna przyjść mi jako pierwsza, to chyba jednak dobrze, że się tak nie stało.
Nie mieli znaczenia inni, bo w tamtym momencie odnalazłem siebie, nie chodziło już o to, by kogoś udawać, zgrywać nie wiadomo kogo przed innymi, chodziło jedynie o to, by dotrzymać danego sobie słowa i wartość tego okazała się znacznie większa niż cała reszta. Później podczas mojej włóczęgi było mi dane zrozumieć, że właśnie w tym kryje się klucz do prawdziwej pewności siebie.
Czy było łatwiej mimo podjęcia „słusznej” decyzji? Ni ch#ja… Kląłem do znaków pokazujących pozostały dystans, że mnie robią w ch#ja, wtedy zrozumiałem teorię względności… Bardzo łatwo jest ją zrozumieć, gdy patrzy się na nią przez współczynnik bólu, „te same” 10 km z początku trasy, gdy byłem pełen sił, nie były tymi samymi 10 km, gdy zostały przemnożone przez współczynnik bólu, gdy każdy krok był krokiem przez mękę, gdy przestało to przypominać marsz, a było jedynie powłóczeniem nogami.
Ponad 13,5 h szedłem, nie mając już sił, wtedy było mi dane doświadczyć, czym jest prawdziwa siła woli, przez ten czas w głowie praktycznie tylko jedna myśl, by się poddać, odpocząć i za każdym razem tylko jedna odpowiedź – NIE!
„Jeżeli idziesz przez piekło, nie zatrzymuj się” – Winston Churchill.
Gdybym wtedy usiadł to bardzo prawdopodobne, że bym już nie wstał…
Zrobiłem w życiu sporo wymagających rzeczy ta jednak była paradoksalnie znacznie bardziej wymagająca niż przebiegnięcie maratonu z naderwanymi mięśniami czy włóczęga przez Hiszpanię.
Jedna rzecz okazała się znacznie trudniejsza od tego wszystkiego, przestałem w końcu uciekać… Całe życie przed czymś uciekałem, wydawało mi się, że uciekam przed problemami, wyzwaniami, trudnymi sytuacjami, strachem, bliskością itd. Kiedyś się śmiałem, że nawet jak uciekam, to przynajmniej uciekam w dobrą stronę, w pracę, książki, rozwój, podróże, sport, marzenia etc. Mimo iż dla postronnego obserwatora wydawać by się mogło, że chłopak po prostu ma ambicje, gdy tak naprawdę jedynie uciekał.
Prawda, mimo iż bolesna okazała się bardzo oczyszczająca, gdyż tak naprawdę przez całe życie aż do tamtego momentu nie uciekałem przed tym wszystkim a jedynie przed samym sobą…
W Pontavedra po raz pierwszy odnalazłem w sobie spokój. Podczas Camino de Santiago odnalazłem siebie. Po powrocie do Polski i sytuacji z mamą zrozumiałem, że jestem zdolny do rzeczy, o które sam bym siebie nawet nie podejrzewał, stając się tym, kim zawsze chciałem być, a nigdy nie potrafiłem. Podczas włóczęgi przez Hiszpanię ze swojego największego wroga stałem się swoim najlepszym przyjacielem ❤
Z cyklu „Nowy rok – Nowa JA”.
Jaki „książę”, takie królestwo…
Jakie życie taka Gra o Tron.
Jaka inteligencja takie Easter Eggi.
Jakie poczucie humoru taka groteska.
Jakie fantasmagorie takie alegorie i metafory.
Choć tytułowym Machiawelicznym Księciem nie zostanę raczej nigdy, bo mój kręgosłup moralny zapiera się przed tym rękoma i nogami no ale cóż… Zawsze mogę próbować jeszcze zostać Małym Księciem… 🤔
Od kiedy pamiętam, w domu było sporo książek i w pewnym stopniu podświadomie została mi zaszczepiona miłość do nich. Choć nie była ona taka oczywista. Próbowano wręcz kupić moje uczucie do nich, płacąc mi za czytanie w szkole.
Z czasem coś się jednak zmieniło, powoli zaczęło iskrzyć między nami, drobny promyk stopniowo zaczął się przeistaczać w płomień, który znacząco zwiększał swoją objętość, rozprzestrzeniając się. Mała iskierka przerodziła się w gorejącą łunę, która wręcz zaślepiła mnie swoim blaskiem… Na tyle, że nie potrafiłem dostrzec świata poza nią, stając się obsesją. Kiedyś tak działałem… Wszystko albo nic, odcienie szarości nie istniały w moim spektrum rzeczywistości, bo go wręcz nie było, był jedynie dualizm.
Kiedyś były dla mnie ucieczką, podobnie jak i wyobraźnia. Z czasem dotarło do mnie, że ja tak naprawdę wcale nie chcę uciekać, więc jak to w skrajnościach u mnie zwykło bywać, na tamten czas pod wpływem błędnej interpretacji odwróciłem się od nich.
Kiedyś postrzegałem skrajności jako złe, uważałem, że moja fascynacja nimi wyrządziła mi wielką krzywdę. Patrząc jednak z retrospektywy, wtedy po prostu nie potrafiłem nimi odpowiednio zarządzać. Dzisiaj wiem, że pomogły mi poznawać swoje granice, przesuwać je, bronić ich oraz świetnie się bawić balansując na ich krawędziach. Uwielbiam, gdy moje światy skrajności się przenikają, wzajemnie się uzupełniając. Dzisiaj paradoksalnie to właśnie skrajności pozwalają mi osiągać w życiu balans.
I choć raczej nie wrócę już do czasów, gdzie czytałem po 3 książki dziennie ani do momentu, gdy porzuciłem je wszystkie na rzecz zapisywania swojej własnej.
Z jednej strony głupotą byłoby nie czerpać z doświadczeń innych ludzi i starać się za każdym razem wymyślać koło na nowo. Z drugiej jednak strony nie można się też w tym zatracić, jak ja kiedyś stając się jedynie kopią cudzych myśli i projekcji, zatracając przy tym swoje własne.
Jak to w życiu zwykło bywać, jest ono całkiem przewrotne. Najpierw to ja zostałem tą miłością zarażony, by na powrót zacząć ją krzewić w domu. Może nie tyle zaraziłem mamę samą miłością do nich a bardziej ich tematyką.
Wielokrotnie, wracając po czasie, wchodziłem do pokoju i widząc książkę, pytałem się, czy to moja? Gdy w odpowiedzi słyszałem, że nie, że sama kupiła, to się uśmiechałem i mówiłem, że wystarczyło pójść do mnie do pokoju, bo tam leżą już od dawna. To był jeden z piękniejszych okresów w moim życiu, gdy mogłem dzielić z kimś pasję, wymieniać się spostrzeżeniami i cholernie mi brakuje… Ubolewając nad tym, że trwało to zbyt krótko, jednocześnie będąc wdzięcznym, za to, że było. ❤️
Na pytanie, czy chciałbym jakąś pamiątkę po mamie, odpowiedziałem, że chcę tylko jednego… Połączyć nasze kolekcje.
I choć nie jest to cała kolekcja, bo cześć książek mam w Hiszpanii i Portugalii, niektóre pożyczyłem i nigdy do mnie nie wróciły, niektóre zostawiałem przy przeprowadzkach, a były też takie, które mi ukradli razem z Kindlem, to i tak jest tego całkiem sporo. Zważywszy również na to, iż sporą część życia spędzam „na walizkach”, przez co znacząco ograniczyłem kompulsywne kupowanie ich fizycznych wersji, a bardziej przerzuciłem się na ebooki i audiobooki. Również i przez to, że zgubiłem się gdzieś po drodze i gromadzenie wiedzy stało się dla mnie błędnie ważniejsze niż jej ucieleśnianie. Może dlatego, że było mniej wymagające, a jednak stwarzało pozory, że coś się zmienia…
Niemniej jednak gdy patrzę na moją małą kolekcję to i tak ten widok napawa mnie dumą. Kiedyś miałem pewne marzenie, które pomogła mi jeszcze spełnić po swojej śmierci…
Niektórzy kolekcjonują monety czy znaczki, ja wolę wiedzę, emocje i wyobraźnię. A te potrafią być ukryte między stronicami, cierpliwie czekając, aż tchniesz w nie energię, budząc je do życia.
Kończę, parafrazując i łącząc ze sobą 2 cytaty, nadając im przy tym jednocześnie nowego znaczenia.
Biedni mają duże telewizory, bogaci duże biblioteki.
A me bogactwo możesz mierzyć tylko miarą moich przeżyć.
Podsumowanie roku – 2022
Zeszły rok podsumowywałem z górskich szczytów Hiszpanii, następnie na wyspie kontemplując, jak 2021 odchodzi wraz z ostatnim zachodem słońca.
Do 2022 mam bardzo ambiwalentny stosunek w porównaniu do wszystkich pozostałych. Najgorszy, bo wraz z jej śmiercią wiele rzeczy odeszło bezpowrotnie. Najlepszy, bo… hmm jest tego cała masa. Choć początkowo jak to już u mnie zwykło bywać, zaczął nieciekawie.
Kiedyś marzyły mi się stereotypowe święta pod palmami, więc postanowiłem urzeczywistnić tę wizję. Nie mając świadomości, iż zrodzi to kolejne marzenie, którego już nigdy nie będę mógł zrealizować oraz że tamtym wyborem pozbawiłem się ostatniej szansy na wspólnie spędzone święta… Takie bywa życie, że gdy wybieramy jedne drzwi, inne potrafią zatrzasnąć się bezpowrotnie.
Wtedy jeszcze nie wiedziałem, nie mogłem wiedzieć, ale cóż analiza wsteczna jak zwykle skuteczna.
Z ważniejszych punktów dla mnie w kolejności chronologicznej.
Camino de Santiago, poszedłem tam dla niej, a odnalazłem siebie. Niewiele osób wie, co tak naprawdę się wydarzyło podczas tej drogi, kiedyś pewnie jeszcze popełnię wpis o tym.
Po jednym SMS-ie postanawiam, że wracam, nie zdążając na samolot noc, spędzam na lotnisku, lecę następnego dnia.
Jestem w Polce i rozpoczyna się 5 miesięcy walki. Najważniejszej walki w moim życiu. Usłyszałem w jej trakcie wiele słów na swój temat, również tych, których w teorii słyszeć nie miałem i chyba najbardziej mnie wtedy były w stanie określić te: „Co jak co, ale Michał jest gotowy na wszystko”.
Stałem się dzięki temu kimś, kim zawsze chciałem być, ale nie dla siebie, wcześniej nie byłem do tego zdolny.
Odbierając telefon o 2 w nocy 16 czerwca część mnie odeszła bezpowrotnie, a po tym już nic nie było takie samo…
Miesiąc zajęło mi zastanawianie się nad tym, co powinienem zrobić, bo nie miałem pojęcia, a wystarczyła jedna wizyta u niej na cmentarzu, by odpowiedź okazała się oczywista.
Wracam do Hiszpanii, zdobywając najwyższy szczyt na horyzoncie, by pokazać jej, że wróciłem, aby nie miała żadnych wyrzutów sumienia. Do tamtego momentu ciężko było zagłuszyć te słowa: „Po co on będzie wracał, przecież tam mu było tak dobrze”…
Kolejny miesiąc zastanawiałem się co dalej, więc życie postanowiło rzucić mi wyzwanie, abym spełnij kolejne ze swych marzeń – zostać bezdomnym włóczęgą idącym przez świat z plecakiem.
Tak minęły mi 74 najlepsze dni mojego życia.
Podczas których przepakowałem swój życiowy plecak. Wywaliłem całą masę syfu, który targałem sobą, bo uważałem, że był mi do czegoś potrzebny, a dopiero jego odrzucenie pozwoliło mi poznać, czym jest szczęście.
Wielu ludzi dalej nie ma pojęcia, dlaczego to robiłem i kiedyś może uda mi się zrobić o tym wpis, akurat tutaj „problem” leży w tym, że miał być wpis, a wyszła książka…
Jednym z najważniejszych powodów, dla których to zrobiłem, było to, że wiedziałem, iż osoba, która wyruszyły w tę podróż, nie będzie już tą samą, która z niej powróci. I dokładnie tak się stało.
Paradoksalnie udało mi się nawet dostać więcej odpowiedzi aniżeli miałem pytań.
Znowu jestem w Polsce i wpadam w pułapkę, którą nieumyślnie sam na siebie zastawiłem, uprzednio zapierając się ostentacyjnie, że w nią nie wpadnę… Myślałem, że podczas podróży udało mi się resetować układ dopaminowy, a okazało się, że jednak przedopaminowałem mózg podróżą i na kolejny miesiąc osiadłem… Jednak tym razem jeden element znacznie odróżniał tę sytuację od wszystkich wcześniejszych.
Gdy już się ogarnąłem, zacząłem się zastanawiać, w którym kierunku powinienem teraz podążać i gdy wydawało mi się, że już wybrałem… Nagle niespodziewanie zadzwonił telefon. Jakby zadzwoniło do mnie życie, chcąc powiedzieć, że ma mi do zaoferowania coś znacznie lepszego.
I choć świadomie mówię, że jeszcze nie podjąłem decyzji, to podświadomie czuję, że serce już podjęło ją za mnie. Zresztą w sumie i tak jestem dziwny. Odbierasz telefon i słyszysz coś w stylu: Mam taki pomysł, ale nie wiadomo czy w ogóle przeżyjemy… Co robi Michał?: „Ok, you have my attention, tell me more”. Mając gdzieś z tyłu głowy: „ale pomyśl, co będzie, jeżeli przeżyjemy”.
I choć tym razem nie byłoby to zależne tylko ode mnie i nie wiem, czy to w ogóle wypali, to „problem” jest jeden, skubany zasiał kolejne ziarno… A z wcześniejszych jego ziaren zdążyłem już zebrać owocne plony. Mimo iż w dalszym ciągu rozważam jeszcze inne opcje, to stety-niestety czuję, że ziarno zaczęło już kiełkować. „Niestety” po raz kolejny padło na bardzo żyzną glebę…
Zresztą co byś zrobił, gdyby przyszedł do Ciebie ktoś i zaczął rozpościerać przed Tobą świat i z szelmowskim uśmieszkiem zadał pytanie: Chcesz?…
I choć wraz z telefonem dostałem również propozycję spędzenia świąt i nowego roku na jednym z 4 kontynentów, które wtedy padły, to tym razem postanowiłem postąpić inaczej niż w roku ubiegłym. Mając w świadomości, że to rzeczy, które można kupić za pieniądze, tak naprawdę są tanie. Już jakiś czas temu zdjąłem cele materialne z piedestału i choć wielu uznaje to za moją głupotę, to ja uważam, że to była jedna z najmądrzejszych decyzji, jakie w życiu podjąłem.
2023 – vamos a ver
Feliz año nuevo